Gracze mają to do siebie, że bez problemu mogą wymieniać tytuły, które mają specjalne miejsce w ich duszy. W moim miejsce zajmuje właśnie The Elder Scrolls III: Morrowind. Pamiętam, gdy po raz pierwszy przypłynąłem do Seyda Neen…
Nowy, (kiedyś) piękny świat
Mój przyjaciel długo namawiał mnie do zagrania w Morrowinda. Zarzynałem wtedy do oporu Gothica 2, więc jakoś nie chciało mi się wierzyć, że istnieje cRPG lepsze od tej legendy. A jednak… (tak wiem, stosy już płoną za tę herezję) istnieją. I wciągają na wiele dłużej.
Największą zaletą, jaka przyciągnęła mnie do tej produkcji z 2001 roku, była wolność. Ogromna wolność, która pozwalała mi wykreować każdy, nawet najmniejszy element mojej postaci. Biografia, klasa, którą można modyfikować, wygląd. Cudo. Czasem spędzałem godziny na stworzeniu tego idealnego opisu czy wyglądu postaci. Do tego mamy do czynienia ze starym systemem, gdzie wybór umiejętności oraz klasy, rzutuje na całą naszą grę. Rasy mają swoje predyspozycje np. elfy wysokiego rodu to potężni czarodzieje, a nordowie z mroźnych terenów Skyrim są dzikimi wojownikami, wpadającymi w szał bojowy. Nie trzeba się ich trzymać, ale początkowo bardzo ułatwiają rozgrywkę. Chyba że jesteście hardkorowymi graczami i wolicie od razu zacząć z grubej rury, to można tworzyć ciężkozbrojnego z elfa.
Sposób zdobywania kolejnych poziomów jest wyjątkowy dla całej serii. Nie zdobywamy tutaj doświadczenia lub jak ktoś woli expa, tylko musimy rozwijać nasze główne zdolności. Od tego też uzależnione są dodatkowe punkty, które rozdajemy na poszczególne atrybuty. Były głosy krytyczne w tej kwestii, jednak osobiście wolę ten model rozwijania postaci. Wyznacznikiem naszego poszukiwacza przygód są w końcu umiejętności, a nie ilość zabitych wilków czy minotaurów prawda?
Masa historii
Jedną z największych wad wszystkich gier z cyklu The Elder Scrolls jest fabuła. I racja, wątki główne nigdy nie powalały. Jednakże w grze jest ukryte tyle opowieści, książek i małych detal coi sprawia, że Lore jest ogromne. Całe uniwersum tej serii jest tak wielkie, że kilka godzin możemy poświęcić na wertowanie ksiąg rozmieszczonych po świecie. Samo zwiedzanie niezwykłego świata, w którym czarodzieje za pomocą grzybów tworzą olbrzymie wieże, starożytne artefakty starsze niż świat czy boskie istoty, które ingerują w życie śmiertelników, jest wspaniałe oraz intrygujące. Czasem fragmenty takich historii poznajemy po prostu rozmawiając z napotkanymi NPC. Przyjemne są również zadanie dla daedrycznych bóstw, które objawiają się nam w różny sposób. Nagroda? Potężne artefakty, znane często w całej serii.
Jeśli wolicie jednak konkretniejsze działania, to przecież są gildie, w których aby awansować, trzeba spełniać odpowiednie wymagania. To nie Skyrim, gdzie grając wojownikiem z ciężką zbroją i dwuręcznym toporem dołączymy do bractwa skrytobójców i przejdziemy cały wątek. O nie, tutaj każda grupa ma swoje ulubione zdolności, które stawiają na piedestale.
Do tego dwa dodatki dodały bardzo fajne historie pokroju wielkiego polowania z udziałem wilkołaków czy służba u bogini. Te nowe przygody są bardzo ciekawe i na pewno sprawiają więcej radości niż sam wątek główny.
Śmiało wyrusz na przygodę!
Prawda jest taka, że sami piszemy własną historię. Ile razy zgubiłem się w terenach niezamieszkałych i przez przypadek znajdowałem kolejne zadania lub uciekałem przed stadem potworów. W grze nie funkcjonuje skalowanie poziomu, więc łatwo umrzeć na niskich poziomach i bez żadnego przygotowania (tutaj kilka rodzajów mikstur w plecaku jest bardzo wskazane). I takie właśnie podróże najlepiej oddają klimat Morrowind. Zwiedzanie ruin również nie należy do bezpiecznych czynności. Masa pułapek, potworów, które mogą być dużo silniejsze od nas. Nagroda jednak bywa słodka. Zwiedzanie tych miejsc zawsze przypominało mi chodzenie po polu minowym. Niby bezpiecznie, jednak źle otwarte drzwi i cóż… wczytujemy poprzedni zapis.
Spotkamy nagiego norda, któremu ubrania ukradła wiedźma, orka, który myśli, że jest kotem, a nawet kraba handlarza… Świat Morrowind skrywa tak wiele niezwykłych postaci, że nawet po latach odkrywam kolejne. I choć ten świat nie jest żywy (NPC 24 na dobę stoją w jednym miejscu) jak w przypadku Obliviona, tak trudno odmówić mu wyjątkowości. Kwestia, która w młodości mnie irytowała, to zadania nie mające znaczników. Teraz ogromnie zacząłem ją doceniać po latach, bo gra nie prowadzi nas za rączkę. Po prostu musimy nauczyć się korzystać z kompasu, dziennika i topografii terenu. A czasem po prostu błąkamy się po okolicy, bo sam zleceniodawca nie wie, gdzie mamy iść. Cudowne czasy.
Warto? Oj warto…
Jeśli jesteście fanami cRPG i nie mieliście kontaktu z The Elder Scrolls III: Morrowind to wtopa. To dość poważny błąd. To HEREZJA! WEZWAĆ STRAŻ ŚWIĄTYNNĄ NA TRÓJCĘ! Dobra… delikatnie się zdenerwowałem. Daje wam rozgrzeszenie. Jednak wciąż możecie nadrobić i oczyścić duszę. Gra ogromnie mocno się zestarzała, pewne mechaniki są bardzo męczące (brak szybkiej podróży, uderzenia mają procentowe szanse na trafienie, więc czasem machamy bronią przed twarzą przeciwnika, nie zadając obrażeń), grafika wygląda przerażająco i bardzo nadgryzł ją ząb czasu. Jednak gra zawiera w sobie masę dobroci, a ogrom dostępnych modów, które postawią ją na nogi sprawią, że nie będzie wyglądała jak mająca ponad 17 lat produkcja, tylko zachęci do spróbowania. A jak wyruszycie w głąb wyspy Morrowind, to zaginiecie na dobrych kilkanaście godzin.