Grając w bardziej „zakręcone” tytuły zastanawiam się czasem, skąd twórcy wzięli swoje pomysły i kto stwierdził, że sprawdzą się one w akcji. Ale może w tym szaleństwie jest metoda?
Polacy podbili świat dzięki CD Projekt RED i Wiedźminowi, Francuzi mają swój Ubisoft z kultowym Assassin’s Creed. Czy Kanadyjczycy do hokeja i syropu klonowego będą mogli dopisać Vroom Kaboom? Nie można odmówić im starań, ale obawiam się, że nie…
Karty, samochody i wieże
Vroom Kaboom to bardzo odważny w założeniach projekt. Stanowi on połączenie kilku gatunków, które na pierwszy rzut oka nijak do siebie nie pasują. Na pierwszy ogień idzie karcianka w stylu mobilnego South Park: Phone Destroyer, gdzie zagrywamy kolejne miniony na drodze do finałowego starcia. Jednak zamiast czarów i bajkowych postaci posyłamy w bój różnego rodzaju pojazdy.
I tu pojawia się drugi element układanki, jakim jest samochodówka w stylu Destruction Derby. Kolejne machiny rzucone do akcji mają za zadanie dojechać do końca prostej z reguły mapy, gdzie czeka bunkier do rozwalenia. Tak w grze Kanadyjczycy zaimplementowali nam Tower Defense.
Mix do sałatek?
Ciężko wyobrazić sobie to połączenie, przyznam szczerze, że miałem problemy z jego ogarnięciem nawet podczas grania. Nie pomaga w tym przeciętnie zrealizowany samouczek, który w sumie i tak skazuje nas na poznawanie reguł metodą prób i błędów. Psuje to trochę zabawę, a szczerze mówiąc nie jest ona dużo lepsza nawet po dość dobrym opanowaniu zasad.
O dziwo, największy problem Vroom Kaboom nie leży w przekombinowanym i karkołomnym pomyśle, ale w jego realizacji. Esencją rozgrywki jest tutaj straceńcza jazda w stronę bronionej przez przeciwnika wieży. Niestety nie daje ona żadnej satysfakcji.
Przepraszam, czy tu jeżdżą?
Pojazdy poruszają się powoli i ślamazarnie, a trasy w większości składają się z jednej prostej ulicy. Model jazdy jest żenująco słaby i przypomina sterowanie Hugokopterem w dawnej zabawie organizowanej przez Polsat. To sprawia, że trzeba bardzo dużo samozaparcia, aby czerpać z Vroom Kaboom jakąkolwiek przyjemność.
Gdyby jednak znalazł się taki sadomasochista, i małoby mu było mierzenia sił z komputerowym przeciwnikiem, twórcy stworzyli również tryb dla wielu graczy. Przy czym słowo „wielu” użyłem bardzo na wyrost, gdyż serwery świecą pustkami.
Immersja pełną gębą
Obcowania z grą nie poprawia oprawa audiowizualna, która stoi w najlepszym wypadku na przeciętnym poziomie. Posiadacze zestawu VR do PlayStation mogą skorzystać z wirtualnej rzeczywistości, gdzie uboga szata graficzna nie przeszkadza tak bardzo.
Chciałbym napisać, że Vroom Kaboom to gra ze zmarnowanym potencjałem, obawiam się jednak, że kanadyjski projekt od początku nie zapowiadał się zbyt dobrze. Jasne, jeśli lubicie lekko szalone i dziwaczne gry, warto spróbować, gdyż tak szalonego połączenia chyba nie znajdziecie nigdzie indziej. Blame Canada!