Przerażająca objętość
Pierwsza myśl po otworzeniu paczki z książką: „Kiedy ja znajdę czas, żeby tę cegłę przeczytać?”. Uwierzcie mi, prawie dziewięćset stron powieści robi wrażenie nawet na najbardziej ekstremalnym czytelniku. Przy okazji warto wspomnieć o samej jakości wydania, Fabryka Słów spisała się bowiem na medal. Dawno już nie widziałem tak ładnej okładki, która sama w sobie zapowiada wspaniałą historię w klimacie dawnego, dobrego fantasy. Po rozpoczęciu lektury jest jeszcze lepiej. Te przerażające z początku setki stron przemykają w okamgnieniu, gdy czytelnik zatapia się w fabule, którą stworzył James Islington. Australijski pisarz zdołał uczynić coś, czego nie doświadczyłem już od dawna. Stworzył fantasy głębokie, wciągające i nowatorskie, co w czasach wtórności oraz odnawiania dawnych motywów, jest naprawdę imponujące.
Trochę jak w Hogwarcie!
Na samym początku powieści poznajemy Daviana – młodego Obdarzonego (człowieka posiadającego moc magiczną), który uczy się w szkole magii do egzaminów decydujących o jego przyszłości. Nie wiem, jak innym czytelnikom, ale w tym momencie powieść zaczęła natychmiast przypominać mi opowieści rodem z Hogwartu. Jak bardzo jednak moje wrażenie się zmieniło, gdy doszło tu do pierwszych zbrodni… Książka, do której podchodziłem jak do typowego przedstawiciela young adult, szybko zmieniła się w idealny przykład dark fantasy. Davian wraz ze swoim przyjacielem muszą natychmiast ewakuować się z „bezpiecznego” azylu, kiedy za ich plecami pozostaje śmierć i zniszczenie. Od ich misji zależą losy całego świata, a przynajmniej taką wersję słyszą młodzi podróżnicy. Nic nie jest takie, jakim wydaje się na początku, nikomu nie można ufać, a bohaterem może okazać się ten, który wydawał się najsłabszy.
Przewidywalny ten Davian…
Zacznijmy może od jedynej wady Cienia Utraconego Świata, którą udało mi się zauważyć w trakcie czytania. Chodzi tu o nieco płytkich, jednowymiarowych bohaterów. Co więcej, James Islington ma dość denerwującą tendencję do mieszania narracji w taki sposób, iż raz obserwujemy akcję oczami Daviana, po chwili z kolei przenosimy się do umysłu jego przyjaciela, Wirra. Z postaciami trudno się zżyć, gdyż są raczej mało charakterystyczne, przynajmniej jeśli chodzi o te pierwszoplanowe. Pozostali bohaterowie wypadają na ich tle już nieco lepiej. Warto jednak wspomnieć, że pisarzowi udało się uniknąć wtórności, co jest naprawdę trudne w dzisiejszych czasach, zwłaszcza w przypadku literatury fantasy. Islington ma zresztą jeszcze dwa tomy swojej trylogii, aby rozwinąć charaktery głównych postaci, nie powinniśmy więc jeszcze Daviana skreślać.
Świat, jakiego w fantasy już dawno nie było
Chwała należy się Islingtonowi za krainę, którą stworzył w Cieniu Utraconego Świata. Mroczny, pełen okrutnych i uprzedzonych do siebie nawzajem mieszkańców, bogaty kulturowo kontynent sprawia, że czytelnik aż chce poznać jego wszystkie tajemnice. Oczywiście na początku książki otrzymujemy klasyczną już dla literatury fantasy mapkę, która pozwala zorientować się w położeniu bohaterów w trakcie lektury. Czym wyróżnia się świat Islingtona? Przede wszystkim jest naprawdę brutalny. Zupełnie się tego nie spodziewałem na początku lektury, zaś już po chwili moje oczekiwania zostały zderzone z krwawą ścianą rzeczywistości Trylogii Licaniusa. Nieoczekiwanie poderżnięte gardła, okrutne potwory mordujące ludzi bez opamiętania, zabójstwa w służbie wiary danemu bóstwu. Powieść jest pełna szokującej i niespodziewanej przemocy, której tak pełno jest w historii świata, w którym żyjemy na co dzień. Nie powinniśmy się z tego faktu cieszyć, jednak niezaprzeczalnie takie prowadzenie fabuły książki dodaje jej ogromnej dozy realizmu, chociaż bardzo mrocznej jego odmiany.
Dzieła sztuki pomiędzy rozdziałami
Należy też wspomnieć o elemencie, bez którego czytanie polskiego wydania Cienia Utraconego Świata nie byłoby takie same. Chodzi o ilustracje autorstwa Dominika Brońka. Mroczne, utrzymane w odcieniach szarości rysunki odgrywają wielką rolę w budowaniu klimatu tej powieści. Polskie wydanie, za które odpowiedzialna jest Fabryka Słów, jest prawdziwym prezentem zarówno dla czytelników, jak i samego Jamesa Islingtona. Wspaniała okładka i wyjątkowe ilustracje wzmagają pozytywne wrażenia z obcowania z powieścią.
Dajcie nam kontynuację!
Cień Utraconego Świata to ten typ powieści, który z początku przeraża swoją objętością – po to, by następnie bezlitośnie wciągnąć czytelnika. Biedny zaczytany osobnik musi potem z wypiekami na twarzy śledzić losy bohaterów aż do ostatniej strony. Wyraźnie zarysowana polityka fikcyjnych państw, zawiłe dworskie intrygi, magia i szermiercze pojedynki – James Islington daje nam tutaj wszystko to w niespotykanej dotąd formie. Teraz pozostaje nam tylko czekać na kolejne tomy Trylogii Licaniusa.