Wyżej, dalej
Dan Simmons to jeden z najbardziej wszechstronnych pisarzy parających się fantastyką. Z jednej strony epickie kosmiczne epopeje w rodzaju Hyperiona, z drugiej mrożące krew w żyłach arktyczne krajobrazy Terroru, czy duch lat 60’ zaklęty w Letniej nocy. Portfolio Amerykanina jest obszerne. Mimo że czasem zdarzają mu się powieści nieco odstające od reszty, pokroju Drooda, nigdy nie schodzi on poniżej równego, wysokiego poziomu.
Nie inaczej jest z wydaną niedawno przez Vesper Abominacją, ze względu na tematykę często mylnie utożsamianą z duchową spadkobierczynią wspomnianego Terroru. I jasne, będzie śnieg, i walka o przetrwanie w nieprzyjaznych warunkach, pojawi się nawet odrobina grozy. Mimo tych pozornych podobieństw, stawianie znaku równości między wspomnianymi pozycjami to największa krzywda, jaką Abominacji można wyrządzić jeszcze przed rozpoczęciem lektury. Książka jest utrzymana przez znaczną większość czasu w zdecydowanie lżejszym, przygodowym tonie, a to, co ma nas napawać odrazą, wynika bezpośrednio z ludzkiej natury.
Simmons zabiera nas tym razem w lata 20’ XX wieku – okres, w którym himalaizm dopiero raczkował, a niezwykłą estymą cieszyli się wspinacze pokroju George’a Leigha Mallory’ego, czy Sandy’ego Irvine’a dokonujący pionierskich ataków na ośmiotysięczniki. Centralnymi postaciami opowieści są inni, próbujący szczęścia śmiałkowie: Richard Davis Deacon, Jean-Claude Clairoux oraz Jake Perry, z którego perspektywy poznajemy całą opowieść. Dzięki znajomościom, tragicznemu splotowi wydarzeń i własnej determinacji cała trójka staje wkrótce przed niebagatelnym zadaniem – ma zorganizować i poprowadzić ekspedycję poszukiwawczo-ratowniczą na najwyższy wierzchołek świata, Mount Everest. Próbując rozwikłać okoliczności zaginięcia dziedzica jednej z arystokratycznych fortun, bohaterowie natkną się na sekret tyleż odrażający, co potencjalnie mogący zadecydować o losach przyszłych pokoleń.
Te cudowne detale
Abominacja to książka na wskroś przesiąknięta odniesieniami do historii. Już sama forma jest od początku stylizowana na ledwie podrasowany rękopis wspomnianego Jake’a Perry’ego, z którym pisarz miał spotkać się w latach 90’. Główny bohater i jego towarzysze skonstruowani są na poziomie światowym – na tyle pomysłowo, że Simmons zmusił mnie do przewertowania Internetu w celu potwierdzenia ich autentyczności. W zasadzie po doskonale umiejscowionym pośród prawdziwych wydarzeń Terrorze nie powinno to zaskakiwać, ale jednak – jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to pierwsza z kilku sprytnych sztuczek Amerykanina, mających nadać jego powieści historyczny rys.
Na samych bohaterach bowiem nie koniec. Pisarz sprytnie wykorzystuje okazję do nakreślenia sytuacji geopolitycznej świata. Nawet jednak gdy dotyka wyjątkowo delikatnej tematyki, nie musi uciekać się na siłę do dramatycznego, odautorskiego komentarza – czuć za to, że zdaje sobie sprawę z jakości swojej opowieści i wierzy w moc pisarskiej gawędy. Autentyczności jego książce dodają też niemal encyklopedycznie opisane, charakterystyczne dla epoki urządzenia wykorzystywane przez bohaterów. Styl Simmonsa to z resztą w ogóle marzenie każdego miłośnika prozy nieodżałowanego mistrza technothrillerów, Michaela Crichtona. Mnóstwo sporych rozmiarów bloków tekstu, skupienie na najdrobniejszych detalach, ale za każdym razem w pełni celowe, niestanowiące wypełnienia kolejnych stron, a raczej wzmagające ciekawość czytelnika.
Jeśli zestawić to ze sporymi rozmiarami polskiego wydania książki, zapisanego niewielką czcionką, można spodziewać się przynajmniej kilku momentów, w których akcja stanie w miejscu. I tu kolejna niespodzianka – o ile taką technikę pisania trzeba po prostu lubić, momentów przestoju w Abominacji znaleźć właściwie nie sposób, a za każdym zakrętem czeka na nas kolejny zwrot w określonym już –zdawałoby się – kierunku fabuły. Fascynują tu nie tylko ekstremalne sytuacje, ale przede wszystkim to, w jaki sposób zareagują na nie bohaterowie – i taki stan rzeczy trwa aż do kipiącego emocjami finału. Truizmem wydaje się więc stwierdzenie, że Simmons buduje napięcie w modelowy sposób. W jego powieści wszystko dzieje się bowiem tak naturalnie, że w trakcie lektury rozważania na temat konstrukcji tekstu zwyczajnie odchodzą na dalszy plan.
Powieść idealna?
By należycie podsumować uczucia, jakie żywię do Abominacji, muszę pozwolić sobie na małą prywatę. Ostatnimi czasy coraz częściej łapię się na tym, że przerywam lekturę konkretnej pozycji i już do niej nie wracam. Znacznie szybciej niż kiedyś irytują mnie papierowe postaci, brak logiki w ich działaniach czy przewidywalność historii. Dlaczego więc mimo wszystko wciąż kocham czytać? Ano dlatego, że raz na bardzo długi czas z przepełnionego przeciętnością wydawniczego oceanu udaje się wyłowić prawdziwą perłę. Taką, która nie tylko wciągnie mnie w wykreowany przez autora świat, ale i przy odrobinie szczęścia zmusi do weryfikacji listy najlepszych powieści, jakie dotąd przeczytałem. W przypadku Abominacji taka sytuacja miała miejsce grubo po północy, kiedy reszta domowników dawno już udała się w objęcia Morfeusza.
Fani Terroru czy Hyperiona zapewne zechcą pożreć mnie żywcem, ale mając na względzie powyższe, muszę to napisać – Abominacja to w moim przekonaniu najlepsza powieść w dorobku Amerykanina. Wielce prawdopodobne, że nic lepszego w obecnym roku już nie przeczytam. Bo taka właśnie jest książka Simmonsa – niezwykle dopracowana pod kątem historycznych detali, wzbudzająca strach i wściekłość, a przy tym niepozbawiona zdrowych dawek niewymuszonego humoru. Po prostu doskonała*.
*O ile będziecie w stanie podejść do niej, nie oczekując, że jest to „następczyni” Terroru.