To moja druga styczność z MFKiG. Pierwszy raz na festiwalu byłem w 2015 roku i wtedy, jako zwykły zwiedzający, miałem dość mieszane uczucia. Impreza wydawała mi się mało inkluzywna — nastawiona bardziej na wewnętrzne spotkania polskiego komiksowa niż na przeciętnego zwiedzającego. Do tego Atlas Arena miała dziwnie rozplanowaną przestrzeń – komiksy zepchnięto wtedy na koronę, a w centrum dominowały gry komputerowe.
Tym razem pojechałem już jako redaktor OT, więc sam poniekąd stałem się częścią środowiska. Stąd też moje cele były inne niż te kilka lat temu. Ciężko mi oceniać program MFKiG, bo w sobotę, jedyny dzień mojej obecności, zaliczyłem tylko kapitalne spotkanie z Unką Odyą. Artystka ma niesamowitą charyzmę, przez co słuchało się jej świetnie. Było to coś więcej niż tylko akcja promocyjna „Broma 2” (którego należy przeczytać, bo dobry jest!). Reszta czasu zleciała mi na krążeniu od stoiska do stoiska i rozmowach z wydawcami i twórcami komiksów. I to było bardzo przyjemne, szczególnie po tak długim okresie przerwy od fandomowych spotkań. Z pewnością będę wspominał m.in. rozmowę z Kubą z Centrum Komiksu, którego zaledwie dzień wcześniej oglądałem w filmie dokumentalnym „W Centrum Komiksu”.
Nie było mi dane w niej uczestniczyć, ale jedną z najbardziej wyczekiwanych atrakcji (patrząc po komentarzach w Internecie) było coroczne spotkanie z Tomaszem Kołodziejczakiem z Egmontu, który prezentował plany wydawnicze komiksów na kolejny rok. Trochę szkoda, że żadne inne wydawnictwo nie zdecydowało się na podobnego rodzaju prezentację. A skoro już przy tym temacie jestem – wstyd, że tak mało było podmiotów reprezentujących rynek mangowy (JPF, Studio JG, Kotori – gdzie byliście, jak was nie było?). Tym większy kudos dla Waneko i Hanami za stawienie się i upowszechnianie wiedzy, że manga to też komiks.
Narzekałem na rozplanowanie przestrzeni kilka lat temu i teraz też nie mogę powiedzieć dobrego słowa. Ponoć rozmieszczeniem stanowisk zajmowała się profesjonalna firma, jednak bardziej wyglądało to jak przypisywanie miejsc na podstawie generatora liczb losowych. Część wystawców znajdowała się w koronie, inni byli w centrum Areny, wymieszani ze sklepami sprzedającymi różnego rodzaju mercz. Pal licho ten dziwny miks – gdyby jeszcze tylko dało się to sensownie ogarnąć na mapie. Takie Wydawnictwo 23 na planie miało numer 1 (czemu nie 23? Co za zmarnowana szansa!), ale już stanowisko po prawej miało numer 67, a po lewej 45.
Na plus zaliczam pozbycie się gier wideo, które kiedyś odrzucały hałasem ze sceny – ciut niższym niż na traumatycznym PGA, ale i tak bolesnym. Gdzieniegdzie komputery, nowsze i retro, wprawdzie były, lecz tym razem „G” w nazwie festiwalu reprezentowały dalece mniej inwazyjne planszówki. Główna scena (a raczej dwie) zajęta została w ten sposób na prezentacje animacji, spotkania z twórcami gier, konkursy, cosplay i dyżury autografowe, podczas których można było obejrzeć tworzenie wrysów na telebimie.
Zdecydowanie największym zawodem była wystawa prac Ernesto Gonzalesa. Coś, co w programie określane było szumnie jako „Ekspozycja Kapitana Bzyka” ostatecznie okazało się… pokazem slajdów puszczanym na jednym projektorze. A że odbywało się to w Poleskim Ośrodku Sztuki, oddalonym piechotą o kilka minut od Atlas Areny, to tym bardziej nie miało sensu. Gdy weszliśmy tam większą grupą, to po zobaczeniu pokazu slajdów zaczęliśmy rozglądać się w innych pomieszczeniach w poszukiwaniu pozostałej części ekspozycji. Na próżno. Z zakulisowych rozmów wiem, że oryginalnie planowano wystawę plakatów, lecz Ośrodek Sztuki odrzucił ten pomysł na rzecz projektora. Kapitan zasługiwał na zdecydowanie więcej. Organizatorzy Festiwalu Komiksu mogli również pomyśleć o większej ilości atrakcji pobocznych.
MFKiG 2021 to w dalszej mierze branżowa impreza i mój tegoroczny odbiór, jak już wspominałem, jest inny. Niemniej ja bawiłem się dobrze, a oglądanie tego, jak potężnie rozrósł się rynek komiksu w Polsce w ostatnich latach, sprawiał, że robiło się ciepło w serduszku.
Do zobaczenia za rok?