Fabuła książki osadzona została w świecie, w którym tylko jedna nacja ma możliwość używania magii. Są to Doranie, dzielący się na tak zwane Rodziny Założycielskie oraz magów pospolitych. Główna bohaterka, Barl Lindin, należy do tej drugiej grupy. Kiedy po raz kolejny spotyka ją niesprawiedliwość, nie dostaje się na upragnioną Akademię Magów, wchodzi na ścieżkę wojenną z Radą Magów, co skutkuje groźbą utraty możliwości używania magii. Wtedy na jej drodze staje Morgan Danfey, utalentowany mag i członek Rady. Razem zabierają się do prac nad zaklęciami, które według Morgana mają zwiększyć bezpieczeństwo Dorany. Niestety skutki uboczne ich badań okazują się katastrofalne dla kraju, jak choćby groźba najazdu wojowniczych, niemagicznych sąsiadów oraz widmo apokalipsy.
To tyle, jeśli chodzi o fabułę. Pomimo tego, że nic ponad to nie znajdzie się na kartach powieści, to autorka stanęła na wysokości zadania i z pozoru krótki i przewidywalny szablon zamieniła w książkę, która może rywalizować z najlepszymi. Na tle dość dobrej fabuły słabo wypadają jednak bohaterowie. Jakoś postacie wykreowane przez Karen Miller nie chwytają za serce. Kreacja Barl Lindin jest co najwyżej średnia, a Morgan Danfey, jak na antagonistę, okazuje się słabo napisany. Nie sposób się go bać. Jedyną postacią dokładnie przemyślaną jest Remmie, brat protagonistki. Został on przedstawiony jako człowiek, który cieszy się tym, co ma, i nie narzeka oraz osobapotrafiąca poświęcić wszystko w obronie ukochanych. Każdy inny spotykany bohater zlewa się z resztą. Tylko imiona tak naprawdę ich rozróżniają, za co daję plus, ponieważ autorka musiała mieć niezłe pomysły na miana postaci.
Oczywiście dochodzi do związku Barl i Morgana, który wydaje się oparty tylko i wyłącznie na seksie. Wszelkie ich interakcje poza laboratorium kończą się w łóżku. Nie jest to co prawda ordynarna pornografia, ale mimo to na dłuższą metę nuży. Tak samo jak wieczne opisy wyglądu zewnętrznego bohaterów, a zwłaszcza ich stroju.
Pomimo tych słabostek, Skażoną magię czyta się zaskakująco przyjemnie. Na uwagę zasługuje dość dobrze skonstruowany wątek magia. Aby wypowiedzieć zaklęcie, należy najpierw narysować runy, a potem wykrzyczeć inkantację. Do stworzenia czaru zaś potrzeba użyć magicznych odczynników, by na kanwie magii dopisać nowe znaki runiczne. Co prawda znam lepsze systemy magii, ale ten pasuje do całej powieści, co zapisuję na plus.
Pozycja została wydana w miękkiej oprawie ze skrzydełkami, na których znajdziemy biogram autorki oraz zdjęcia jej pozostałych książek. Na przedniej okładce pokazane zostały dwie postacie mogące być głównymi bohaterami. Ten obraz znajdziemy również na tylnej stronie oprawy oraz na grzbiecie. We wnętrzu książki odszukamy poglądową mapę świata. W treści niemożebnie denerwowało mnie powtarzane wszędzie słowo „mag”. Nie wiem, czy to robota tłumacza, czy taka kultura świata, w którym dzieją się opisane wypadki, ale zamiast co drugiego „maga” można było wsadzić czarodzieja, czarownika czy czarnoksiężnika.
Podsumowując, książka Karen Miller to jedna z tych powieści, które nie zaskakują, ale sprawiają przyjemność odbiorcy. Jest to pozycja średnia, ale z ogromnym potencjałem. Świat jest dobrze pomyślany, magia fajnie się z nim komponuje, a fabuła nawet wciąga. Największym minusem utworu są postacie, które nie posiadają za grosz osobowości. Ciężko jest je polubić oraz się z nimi utożsamiać. Zachęcam do sięgnięcia po tę książkę po lekturze pozostałych utworów Miller, ale jak ktoś, jak ja, przeczyta po tę pozycję jako pierwszą, to też się nie zawiedzie. Zapraszam do lektury.