Rozmowę z autorką przeprowadziliśmy z okazji ukazania się jej najnowszej powieści Vice Versa. Jeśli jesteście ciekawi, jaki ma plan odnośnie kontynuacji serii lub gdzie zamierza wybrać się na wakacje, zapraszamy do lektury.
Paweł Grzelczyk: Zanim przejdę do samej powieści, słyszałem, że kolekcjonujesz smoki. Jaki jest obecny stan Twojej kolekcji?
Milena Wójtowicz: Jak ostatnio liczyłam, to było siedemdziesiąt siedem. Najmniejszy ma chyba z pół centymetra, największy to dziesięciokilowy smok ogrodowy – stoi na balkonie i smętnie łypie przez szybę na szczęściarzy, którzy załapali się na miejscówkę wewnątrz.
PG: Obie części cyklu ukończyłem w trzy wieczory. Urzekła mnie masa humoru, a także relacja Piotra i Sabiny. Przykładowy obraz druidów zbierających jemiołę w zgodzie z zasadami BHP zostanie ze mną na zawsze. Co Ci przychodzi łatwiej: budowanie więzi między bohaterami czy tworzenie zabawnych sytuacji?
MW: To jest bardzo trudne pytanie, bo szczerze mówiąc, to nie znam na nie odpowiedzi. Lubię zabawne sceny, bo lubię podchodzić do życia i sytuacji z humorem, plus rzeczywistość niefantastyczna aż się prosi o to, żeby ją delikatnie pchnąć w stronę absurdu, wtedy jest zdecydowanie łatwiej strawna. A z bohaterami mam tak, że ja ich muszę w jakimś stopniu rozumieć. Czy to są ci dobrzy czy ci źli, to mają jakieś motywacje, hierarchię wartości, przeszłość, cele, marzenia. Kiedy już ich sobie ustawię w głowie charakterologicznie, to wszystko inne, włącznie ze stosunkami międzyludzkimi, robi się proste. Chociaż przyznam, z Piotrem i Sabiną było tak, że chciałam stworzyć taką parę bohaterów, którzy są dla siebie bardzo ważni, ale nigdy, przenigdy nic między nimi nie będzie i już. Nie będzie żadnego czekania czy i kiedy, bo to po prostu nie będzie się mieściło w ich relacji. Kochają się nieromantycznie, są dla siebie drugimi najważniejszymi osobami w życiu i są doskonale świadomi swoich granic i oczekiwań wobec siebie.
PG: Strzyga, inkub, dziad borowy – którym z tych nienormatywnych chciałabyś być i dlaczego?
MW: Z tej trójki żadnym. Mogłabym ewentualnie być czarownicą, ale w sprzyjających warunkach kulturowo-społeczno-historycznych. W niesprzyjających, to dziękuję, postoję, za dużo się naczytałam relacji z procesów czarownic. I bez czarnego kota, bo jestem uczulona na kocią sierść. A tak na serio – to lubię swoje nudne, niefantastyczne życie, więc zostanę przy człowieczeństwie, kadrach i BHP.
PG: Początkowo relacja Sabiny i Żanety jest daleka od ideału, jednak z czasem pojawia się światełko w tunelu. Czy poznałaś w swoim życiu osobę, z którą na początku nie mogłaś się porozumieć, ale potem Wasze relacje się polepszyły?
MW: Bardzo uczciwie się zastanowiłam i chyba nie. Zdarzało mi się to światełko nie tyle zobaczyć świecące w tunelu, co patrzeć, jak gaśnie albo samej je zdmuchnąć – z dobrego początku średnia relacja.
PG: Czy masz już w głowie pomysły na kontynuację serii?
MW: Mam ten problem, że się do moich bohaterów przywiązuję, a oni, jeśli tylko im pozwolić, sami napędzają historię. Mam pomysły na kilka opowiadań w uniwersum brzeskich nienormatywnych i na jedną powieść – rodzice Sabiny przyjadą do Brzegu i będzie się działo…
PG: Poza pisaniem książek zdarza Ci się grać w gry. Sięgasz po nowsze tytuły czy wolisz wracać do tych starszych?
MW: Bardzo różnie. Mam swoje ulubione, do których wracam, jeśli jest okazja – Świat Dysku: Ankh-Morpork, Listy z Whitechapel, Zamki Burgundii, ale lubię też wypróbowywać nowe gry – moje ostatnie odkrycia to Azul i Sagrada.
PG: Ostatnie pytanie: czy masz już plany na wakacje?
MW: Owszem. W tym roku jadę nad polskie morze. Ostatni raz widziałam Bałtyk kilkanaście lat temu, sprawdzę, co się zmieniło.
Dziękuję bardzo za udzielenie wywiadu.