Grupa młodych chłopaków z blokowiska i tajemnicza dozorczyni na tropie potwora mordującego mieszkańców. Czy z tych oklepanych tropów fabularnych udało się skleić ciekawą opowieść?
Historia przedstawiona w Dozorcy to miks archetypów i klisz znanych z wielu innych opowieści łączących komedię, akcję i horror. Stwór brutalnie zabijający ludzi, protagonista o nadprzyrodzonych zdolnościach, który z przyjaciółmi stara się powstrzymać monstrum, sekretna organizacja, a do tego nieco wątków społeczno-obyczajowych. Trochę w tym Stranger Things, Ataku na dzielnicę i klasycznych slasherów. Fani Buffy też pewnie znajdą znajome elementy. A wszystko podlane klimatem blokowiska rodem z Osiedla Swoboda. I trzeba przyznać, że łączy się to w całkiem przyjemną lekturę, choć brakuje tej fabule własnego charakteru oraz rozwinięcia, który spowodowałby, że zapadłaby w pamięć.
Rysunki wymiatają
Na płaszczyźnie estetycznej Dozorca. Nie wszystko złoto prezentuje się niezwykle interesująco. Na pierwszy rzut oka kojarzy się z połączeniem cech kolorowanych akwarelami komiksów frankofońskich ze swobodną, ekspresyjną kreską Śledzia albo Jemiego Hewletta. Ivan Shavrin w pełni panuje nad planszami, komponując ilustracje tak, by podkreślić nastrój oraz tempo akcji i wyrazić przy tym swój styl. Artysta eksperymentuje z kompozycją; poszczególne kadry czasem rozgranicza grubymi krechami, a innym razem w ogóle tego nie robi – w zależności od charakteru sceny. Na pozornie niedbałych, jakby niewykończonych rysunkach przedstawia zróżnicowane, pełne emocji twarze, groźną, groteskową sylwetkę potwora oraz dynamiczne sekwencje walk i pościgów. Shavrin bawi się też paletą, mieszając elementy barwne z monochromatycznymi i zmieniając dominujące na kolejnych stronach kolory. Wykorzystując długie pociągnięcia flamastra oraz kreski wyglądające na namazane w pośpiechu, podkreśla dynamikę. Dodatkowego pazura dodają planszom często stosowane przez niego rastry, a także ręcznie wpisane onomatopeje i część dialogów (przede wszystkim śpiew i krzyki). Muszę jednak zaznaczyć, że pozostawienie tych tekstów po angielsku budzi we mnie mieszane uczucia. Chociaż rozumiem, że polscy wydawcy nie chcieli lub nie mogli zbytnio ingerować w materiały źródłowe, to w kilku miejscach przeskok pomiędzy oryginałem a przekładem powoduje dysonans podczas lektury. Mimo tego pod względem wizualnym przeglądanie albumu sprawia dużą przyjemność, szczególnie, że wydano go w twardej oprawie, na matowym papierze idealnie pasującym do nieco „brudnych” grafik.
Fabuła w porządku
Niestety o scenariuszu Bartosza Sztybora trudno wypowiadać się w podobnych superlatywach. Fabuła Dozorcy nie nuży, nie jest też skomplikowana. Przeciwnie, komiks czyta się szybko i płynnie. Problem w tym, że równie prędko odkłada się go na półkę i o nim zapomina. Niestety przedstawiona w nim historia jest tak mało charakterystyczna, że po kilku tygodniach od lektury w pamięci pozostają jedynie bardzo nieostre wrażenia. Dialogi, przebieg akcji, świat przedstawiony – wszystko to jest tylko OK. Rzemieślnicza robota bez rażących mankamentów, ale też niewyróżniająca się niczym szczególnym. Opowieść mknie na łeb, na szyję, a scenarzysta nie daje czasu, by tajemnica nas zaintrygowała, postacie przeprowadziły prawdziwe śledztwo oraz stoczyły z antagonistą walkę z prawdziwego zdarzenia. W efekcie cała przygoda kończy się, zanim na dobre się rozwinie, pozostawiając uczucie niedosytu.
Dozorca jest lekturą, którą umysł szybko uprząta z pamięci – ot, na jeden raz. Podtytuł albumu Nie wszystko złoto okazał się w tym przypadku proroczy. Pod kuszącą powłoką ciekawych, przyciągających wzrok ilustracji i ładnego wydania skryła się niezbyt wartościowa, mało oryginalna i niepozostawiająca wspomnień fabuła.