Gdy malutkie, rodzinne wydawnictwo Fryxgames wydawało w 2016 roku Terraformację Marsa, nikt nie spodziewał się, że odniesie ona taki sukces. Mechanika nie jest zbyt oryginalna czy błyskotliwa (aczkolwiek nadal bardzo dobra), jakość wykonania i wygląd też nie powala, ale klimat, olbrzymia grywalność i pomysł nadrabiają to z nawiązką.
To czemu to niby takie fajne?
Podczas rozgrywki wcielamy się w prezesów ogromnych korporacji, którzy dostrzegają w terraformowaniu czerwonej planety okazję do zdobycia jeszcze więcej wpływów, prestiżu i bogactwa. Mogę szczerze powiedzieć, że podczas rozgrywki czuć tę tematykę. „Inwestowanie w badania” (czyli kupowanie kart), „finansowanie projektów” (czyli ich zagrywanie) i patrzenie jak nasza „firma” się rozwija, pozwalając nam w każdej kolejnej turze podejmować jeszcze więcej działań, naprawdę sprawia przyjemność. Immersję dodatkowo zwiększa fakt, że nie zbieramy punktów zwycięstwa (przynajmniej nie wprost), a zamiast tego walczymy o prestiżowe tytuły, bierzemy udział w konkursach, a za zwiększanie poziomów, niezbędnych do życia na Marsie czynników (tlenu, temperatury i wody), zdobywamy „współczynniki terraformacji” (które podczas gry są naszym dochodem, a po jej zakończeniu, punktami).
W wielu planszówkach widać, że temat został dołączony do istniejącej mechaniki trochę na siłę. Że tak naprawdę gra mogłaby traktować o czymkolwiek, ale jakiś motyw trzeba było wybrać, żeby móc przygotować grafiki. Z Terraformacją sytuacja ma się zupełnie inaczej – nigdy nie widziałem tak związanych z tematyką zasad rozgrywki. Weźmy chociażby planszę, która dokładnie odzwierciedla mapę rejonu Tharsis. Pola, które są przeznaczone na kafelki oceanów, odpowiadają obszarom o najniższej wysokości topograficznej na Marsie. Zajmując tereny pasm górskich, dostajemy premie wydobycia stali lub tytanu, a na przykład zwiększając średnią temperaturę na planecie do 0 stopni Celsjusza sprawiamy, że zaczynają się topić czapy lodowe na biegunach, w związku z czym na planszy pojawia się dodatkowy ocean. Takich szczegółów i ciekawostek jest mnóstwo. Każdy bonus czy premia ma swoje naukowe uzasadnienie. Podobnie jest z kartami projektów – przedstawiają różne pomysły na terraformację, rozwinięcie swojej korporacji lub sposoby na polepszenie jakości życia na Marsie – wszystkie z nich są naprawdę dobrze przemyślane i mają sens. Pomyślano nawet o takim drobiazgu, jak nazywanie tur „pokoleniami” (bo uzdatnianie planety do życia, to bardzo długi proces). To wszystko sprawia, że naprawdę łatwo się wczuć i dać porwać grze.
A co z tymi wadami?
Główną wadą jest przede wszystkim jakość wykonania. Ma to oczywiście swoje uzasadnienie. Dzięki temu, że gra jest robiona „po taniości”, ma bardzo dobrą cenę (zwłaszcza biorąc pod uwagę ilość jej elementów). Jednakże Terraformacja Marsa stała się takim fenomenem, że wielu graczy stwierdziło, że przydałyby się komponenty lepszej jakości. Jako pierwsze na myśl nasuwają się nieszczęsne planszetki gracza, na których podczas rozgrywki zaznaczamy nasz aktualny stan posiadanych surowców i ich produkcji. Niestety wykonane są one ze zwykłego, cienkiego i przede wszystkim śliskiego papieru, przez co wystarczy delikatne ich poruszenie czy uderzenie w stół, aby wszystkie znaczniki pozsuwały się ze swoich miejsc zostawiając chaos. Uwierzcie mi – zdarza się to często i jest to niesamowicie frustrujące (zwłaszcza, gdy nie jesteśmy potem w stanie odtworzyć poprzedniego stanu).
Jak to więc naprawić?
Problem jest na tyle rzucający się w oczy, że (na szczęście) dość szybko powstało rozwiązanie. Specjalne planszetki (zapobiegające przemieszczaniu znaczników), które można dokupić oddzielnie. Jako jedni z pierwszych (przynajmniej na polskim rynku) ich produkcją zajęła się Pracownia Artystyczna Radvoy. Trzeba przyznać, że ich planszetki zrobiły niemałą furorę wśród fanów Terraformacji Marsa, bo co tu dużo mówić – są one cudowne. Zarówno pomysł, wykonanie, wygląd jak i przydatność. I taka była już ich pierwsza wersja. Tymczasem artyści z pracowni Radvoy pracowali nad ich ulepszeniem i do recenzji przysłali również wersję drugą i trzecią. Każda z nich jest bardzo estetyczna i solidna (wykonana ze sklejki). W celu zapobiegnięciu przesuwania się znaczników umieszcza się je w specjalnych zagłębieniach (komorach) – jest to pomysł już dobrze znany i coraz częściej stosowany. Oprócz tego przygotowane jest specjalne miejsce do przechowywania nieużywanych tokenów, co jest bardzo przydatną opcją.
Druga i trzecia wersja dodatkowo mają przygotowane miejsce na kartę korporacji, co jest bardzo fajnym pomysłem. Są też „dopieszczone” pod względem estetycznym – mają odświeżone symbole – moim zdaniem ładniejsze niż oryginał. Najnowszy wariant ma również odpowiednio ukształtowaną ramkę, co nadaje mu klimatycznego, futurystycznego wyglądu.
Oprócz klasycznych planszetek gracza, pracownia Radvoy przygotowała również plansze do liczenia zebranych symboli. Jest to całkowicie autorski pomysł – tego elementu nie znajdziemy w oryginalnej Terraformacji Marsa. Łatwo stąd wywnioskować, że nie jest to również rzecz niezbędna do gry, ale trzeba przyznać, że całkiem pomocna. Oszczędza nam ona konieczności każdorazowego szukania i liczenia danego symbolu, na dość dużej (zwłaszcza pod koniec gry) ilości kart. Jedynym minusem tego rozwiązania jest konieczność pamiętania o aktualizowaniu „liczydła” przy każdej zagranej karcie projektu. Zajęło mi kilka rozgrywek, zanim zacząłem to robić automatycznie – wtedy dopiero można odczuć ułatwienie, jakie dają te dodatkowe plansze.
Co jeszcze można ulepszyć?
Mimo że opisywane planszetki spełniają swoje zadanie dużo lepiej niż oryginalne, a do tego oferują mnóstwo dodatkowych udogodnień, to nadal widzę potencjał na ich kolejne usprawnienia (mam nadzieję, że doczekamy się ich w wersji czwartej).
Pierwsza uwaga odnosi się do kart korporacji – specjalnie przeznaczone dla nich miejsce, wprowadzone w drugiej wersji jest genialnym, ale wprowadza trochę zamieszania, gdy wybieramy korporację z aktywowaną (oznaczaną znacznikiem) umiejętnością specjalną, gdyż w tym wypadku, nie mamy możliwości tego zrobić. Warto więc pomyśleć o dodatkowej komorze przeznaczonej do tego właśnie celu.
Druga uwaga ma zastosowanie tylko w wypadku, gdy posiadamy zarówno planszetkę gracza jak i tę służącą do liczenia symboli. Ich trzecia wersja nadaje im futurystyczny wygląd przez odpowiednie wcięcia. Aż się prosi, żeby owe wcięcia na obu planszach pasowały do siebie tak, by dało się je ze sobą „złożyć”. Oszczędzi się wtedy trochę miejsca na stole, a i wyglądało by to zapewne jeszcze ładniej.
PS. Pracownia Artystyczna Radvoy tworzy również inne ciekawe rzeczy. Znaleźć i obejrzeć ich dzieła możecie pod adresem: http://www.radvoy.pl/ oraz https://www.facebook.com/radvoy/