Stephena Kinga nikomu nie trzeba przedstawiać. Niewielu byłoby także skorych do kłótni, gdyby stwierdzić, że ma on nieoceniony wkład w literackie horrory – i choć tworzy książki w ilości masowej, to zazwyczaj idzie za nimi też jakość. Jak jednak było z Cujo?
Był sobie pies według Kinga
Cujo to pies. Bardzo duży, ciężki pies. Niestety zostaje pogryziony przez zarażonego wścieklizną nietoperza i staje się morderczym stworzeniem. Najpierw uczymy się myśleć po psiemu, a następnie próbujemy razem z nim poddać się szaleńczej chorobie. Poznawanie świata z jego perspektywy to zabieg ciekawy i w zasadzie nie tak często stosowany.
Malinowe argh!
Wątki obyczajowe mocnymi u Kinga stoją – jak zawsze. Mamy tu zdrady, przemoc domową, odrzuconego kochanka, biznesmenów z problemami… oraz chrupki. Malinowe chrupki. Brr. Fragmenty o nich zamiast rozładowywać napięcie związane z tym, co szaleńcze i mordercze – drażniły.
Poza tym o ile zawsze cenię te rozpisane, pogłębione postacie, o tyle tym razem trochę się w nich gubiłam – nie dlatego, że było ich za dużo, tylko dlatego, że cofałam się myślami do Pod kopułą i szukałam pewnych archetypów w prozie Kinga. Zamiast skupiać się na akcji książki, którą miałam właśnie w rękach, analizowałam jedną z poprzednich powieści tego samego autora. Niezbyt dobry objaw, gdy książka tak nudzi, że ucieka się od niej… do fabuły innych. I tylko wątek Tada, chłopca widzącego potwora w swojej szafie, potrafił mnie naprawdę zająć. Wyobrażenie jego wątłej postaci w wirze tych wszystkich szaleńczych i obyczajowych wydarzeń sprawiało, że miałam ochotę go ratować zarówno przed Cujo, jak i dorosłymi.
Wścieklizna? Szczepmy!
Zauważyć warto, że King przemycił tutaj również przesłanie szczepionkowe – o wiele łatwiej by było, gdyby bernardyn swego czasu dostał zastrzyk! Ale hola, inaczej nie byłoby wokół czego poprowadzić fabuły. A poza tym, jak zwykle, znowu wskazał, że największym zagrożeniem dla ludzi są ludzie, wykorzystując Cujo jedynie jako przeciwwagę.
Efekt nietoperza
Efekt nietoperza to jednak nie to samo, co efekt motyla. Ten powiew mnie nie poruszył, choć z niepokojem spoglądam na własną szafę w obawie, że jej drzwi się uchylą, a ze środka spojrzą na mnie żarzące się oczy. Sęk w tym, że traciłam zainteresowanie powieścią i wracałam do niej co jakiś czas – po rozdziale. Była dla mnie bardziej zadaniem do wykonania, niż historią, do której wracam z wypiekami na twarzy czy przez którą nie mogę pójść spać (jak przy Śpiących Królewnach, które King popełnił wraz z synem, Owenem). Efekt tego jest taki, że nie byłam w stanie pozostać w budowanym kartka po kartce napięciu. A Cujo stał się po prostu kolejną powieścią mistrza horroru, rozpisaną wedle sprawdzonego schematu, który tym razem nie chwycił.
Podsumowanie
Moja relacja z Kingiem bywa burzliwa. Raz nie mogę wyjść z zachwytu, a raz nie potrafię ukończyć powieści tydzień po tygodniu, odkładając ją ostatecznie na półkę z westchnięciem zawodu. Chociaż więc nie mogę autorowi odmówić warsztatu, stylu czy wielkości, to Cujo wylądował z powrotem na regale dopiero po kilku miesiącach.