Są takie powieści science fiction, które znać po prostu wypada, dlatego z radością powitałem dźwiękową wersję 451 stopni Fahrenheita. Jakie wrażenie robi książka Raya Bradbury'ego po pięćdziesięciu pięciu latach od ukazania się drukiem? I jak sprawdziła się ekipa odpowiedzialna za adaptację?
Od dawna nosiłem się z zamiarem nadrobienia jednej z najbardziej znanych dystopii w historii fantastyki naukowej. Znałem co prawda ekranizację François Truffauta, pragnąłem jednak zaznajomić się z jej literackim pierwowzorem. Jak na zawołanie, Audioteka opublikowała kolejną ze swoich dźwiękowych superprodukcji.
„Książki są po to, by nam przypominać, jacy z nas durnie”
Fabuły klasyka chyba nie trzeba nikomu przybliżać. Na wszelki wypadek jednak przypomnijmy. Oto mamy państwo, w którym druk jest ograniczony do minimum, a literatura – zakazana. Główny bohater, Guy Montag, pełni służbę w straży pożarnej, która w nowej rzeczywistości trudni się paleniem książek znalezionych u niepraworządnych obywateli. Jego stabilne, monotonne życie zmienia się diametralnie pod wpływem spotkania ekscentrycznej, jak na standardy otaczającego ją świata, licealistki imieniem Clarisse.
Chociaż można było spodziewać się, że po ponad pięciu dekadach 451 stopni Fahrenheita będzie już nieco trącić myszką, książka Bradbury’ego zestarzała się nad podziw dobrze, a nawet w pewnych względach zyskała na aktualności. Pisarz w swoim dziele poddaje krytyce wpływ środków masowego przekazu na człowieka oraz wykorzystywanie radia i telewizji do ogłupiania społeczeństwa, manipulowania nim i odwracania uwagi obywateli od niewygodnych dla władzy spraw. Poprzez postać Mildred Montag i jej znajomych, autor wyraża swoje potępienie dla konsumpcjonizmu oraz idącego zanim rozpadu więzi społecznych. Przejawami tych negatywnych zjawisk w powieści są trywialne rozmowy przyjaciółek i unikanie poruszania jakichkolwiek poważniejszych kwestii, dążenie do wmontowywania coraz większych ekranów telewizyjnych w kolejne ściany salonów oraz odcinanie się od bodźców zewnętrznych przy pomocy dousznych odbiorników radiowych. Nie da się nie zauważyć, że obecnie – w dobie wszechobecnych smartfonów, mediów społecznościowych, odtwarzaczy muzyki, a także królujących w telewizji reality show i produkcji typu docudrama oraz zalewających Sieć plotkarskich newsów i śmiesznych obrazków z kotkami – diagnoza Bradbury’ego wydaje się jeszcze bardziej trafna niż w chwili publikacji 451 stopni Fahrenheita. Oczywiście, współczesny odbiorca musi przymknąć oko na pewne anachronizmy oraz wynalazki, których pojawienia się pisarz nie przewidział w swojej wizji przyszłości. W powieści brak więc na przykład telefonów komórkowych, Internetu czy cyfrowych książek, jednak zupełnie nie przeszkadza to w jej odbiorze. Tym bardziej, że inne zdobycze techniki – jak choćby wspomniane douszne słuchawki bezprzewodowe – zaprognozował on całkiem celnie.
„Coś musi być w książkach, coś, czego nie możemy sobie wyobrazić”
Superprodukcja Audioteki jest czymś na pograniczu zwykłego audiobooka a radiowego słuchowiska, dzięki czemu łączy najlepsze cechy każdej z tych form, zarazem przezwyciężając ich wady. Głównym mankamentem książek do słuchania jest w mojej ocenie monotonia głosu czytającego. Jasne, dobry lektor potrafi świetnie wczuć się w tekst, nadając mu odpowiednią atmosferę, a nawet dbając o charakterystyczny rys każdej postaci, jednak ostatecznie możliwość modulacji barwy i tempa wypowiedzi jest ograniczona, co szczególnie daje się we znaki w scenach dialogowych. Problem słuchowisk polega zaś na tym, że często stanowią dość swobodną adaptację literackiego pierwowzoru, co prowadzi do pominięcia pewnych partii tekstu. W przypadku audiobookowych produkcji z wieloma aktorami i rozbudowaną oprawą, mankamenty te nie występują, w efekcie czego otrzymujemy najlepszą możliwą wersję książki do słuchania.
451 stopni Fahrenheita zostało nagrane z rozmachem. Zatrudniono świetnych odtwórców, odpowiednio dobranych do swoich ról, zadbano o rozbudowaną oprawę dźwiękową, a także nagrano oryginalną ścieżkę muzyczną. Wśród obsady wyróżniają się przede wszystkim Adam Ferency, prowadzący niezwykle klimatyczną narrację, Eryk Lubos w roli targanego rozterkami Montaga oraz Mirosław Zbrojewicz jako Kapitan Beatty – już po głosie słychać, że kawał sukinsyna. Kamilla Baar-Kochańska (Mildred Montag), Michalina Łabacz (Clarisse McClellan) i Wiesław Komasa (Faber) również wypadli znakomicie. Dużą zasługę w budowaniu atmosfery książki ma ścieżka dźwiękowa wraz z kapitalną muzyką Wojciecha Błażejczyka (warto przesłuchać nagranie do ostatnich sekund, by nacieszyć się jej dźwiękami podczas „napisów końcowych”).
Trzeba przyznać, że jest coś niesamowitego w słuchaniu powieści o świecie, w którym literatura jest niszczona, a jedynym sposobem jej przekazywania jest [UWAGA! SPOILER DO KSIĄŻKI SPRZED PÓŁ WIEKU] opowiadanie sobie zapamiętanych tekstów [KONIEC SPOILERA]. Z drugiej strony, trochę niepokojące wrażenie robi odkrywanie jej ze słuchawkami wetkniętymi w uszy. Tak czy inaczej, jeśli jeszcze nie zapoznaliście się z klasykiem Raya Bradbury’ego, adaptacja Audioteki jest świetnym sposobem na nadrobienie zaległości. Jeśli zaś już znacie ten tytuł, może warto przekonać się, jak w wypada w wersji dźwiękowej? Z dużą dozą pewności będzie to lepszy wybór, niż poświęcenie czasu nowej adaptacji filmowej HBO, sądząc po jej ocenach.