Czy jak byłeś mały to budowałeś z klocków niestworzone spluwy i armaty? Tak myślałem… Mothergunship idzie o krok dalej.
Owacje na stojąco
Chciałbym zacząć właśnie od tego. Ekipie Posture Games, należą się gromkie brawa za pomysł, w jaki tchnęli życie oraz za całą jego realizację. Chłopaki odwalili naprawdę kawał dobrej roboty. Małe studio z dużymi ambicjami może zdziałać cuda. Mothergunship zyskało częściowe finansowanie z platformy „Humble Bundle” oraz specjalny grant przyznany przez studio Epic Games na stworzenie i wyszlifowanie gry śmigającej na Unreal Engine. Wywiązali się z tego zadania jak mało kto, czego efektem jest fenomenalna strzelanka łącząca w sobie elementy roguelike FPS’a, w którym niezwykle ważny jest refleks oraz dobrze wyćwiczony palec spustowy.
Złe kosmity
Po uruchomieniu nowej gry przedstawiona zostaje nam od razu fabuła, która nie jest zbyt skomplikowana. Zrobotyzowani kosmici, żerujący na i funkcjonujący dzięki wszelakim bazom danych zawładnęli całą naszą planetą oraz zniewolili jej mieszkańców, którzy są wykorzystywani do podtrzymywania życia najeźdźców. Mały ruch oporu, którego jesteśmy częścią chce wyzwolić swój świat, a w tym celu musi zniszczyć tytułowy ogromny statek dowodzenia. Należy jednak zaznaczyć, że będzie on wypchany po brzegi śmiercionośnymi armatami, które pluć będą w naszą stronę wiązkami czystej energii, ołowiem, płomieniami, plazmą i Bóg wie czym jeszcze. Nie należy się jednak zbytnio obawiać. Nasz bohater nie jest człowiekiem. No, z technicznego punktu widzenia, ponieważ nasz umysł jest zamknięty w potężnym egzoszkielecie, który pozwala nam na instalowanie ulepszeń, przyjmowanie znacznych obrażeń i robienia niezłych akrobacji. Całość okraszona jest przyjemnym humorystycznym akcentem oraz przypominającą komiksową, dopracowaną oprawą graficzną. Warstwa audio również stoi na wysokim poziomie. Wszystkie dźwięki broni brzmią tak jak powinny. Nie ma żadnych „pustych” czy „płytkich” wydźwięków. Dodatkowo w moim przypadku, niektóre uderzały w nuty sentymentalne, ponieważ przypominały do złudzenia te, które w dzieciństwie słyszałem w serialu animowanym GI Joe.
Bob budowniczy w kosmosie
Jakby tego było mało, zostają nam oddane do dyspozycji znaczne ilości części, z których możemy tworzyć własne bronie wedle uznania. Jest to gwóźdź programu i cała oś, wokół której kręci się zabawa. Marzy Ci się miotacz plazmowy, którego transformator będzie buczał w akompaniamencie dwóch karabinów maszynowych? Proszę bardzo. A może ułożone równolegle dwie automatyczne strzelby w jednej ręce, a w drugiej wyrzutnia rakiet połączona z modyfikatorem, który pozwala na rykoszetowanie pocisków od ścian? Już się robi. Jedynym ograniczeniem dla naszej niepohamowanej wyobraźni jest to, aby lufy skierowane były w stronę przeciwnika. Ważne jest eksperymentowanie, ponieważ w generowanych losowo lokacjach (co prawda losowość ta ogranicza się do komponowania etapu z gotowych pomieszczeń, a nie generowaniu ich w całości od nowa), poziom trudności rośnie w szybkim tempie. Dlatego też trzeba nadążać za sytuacją i często odwiedzać pokoje z warsztatem, rozsiane po każdym większym starciu w celu dopasowania naszych pukawek do zmieniających się sytuacji. Zmiana i ciągłe ulepszanie naszego uzbrojenia wiąże się też z tym, że na końcu każdego większego statku zmierzymy się z bossem. Starcia te są niezwykle dynamiczne i wymagają od gracza skupienia oraz zachowania zimnej krwi podczas unikania chmury pocisków zmierzających w naszą stronę.
Zaciskaj zęby i nie maż się…
Należy wspomnieć też słów kilka o poziomie trudności tej produkcji. O ile na początku nie stanowi on zbytniego wyzwania, tak w późniejszych momentach szybko eskaluje do niewyobrażalnych wysokości. Gry z gatunku bullet hell mają to do siebie, że ciężko jest się w nich skupić jednocześnie na unikaniu pocisków przeciwnika oraz wypuszczaniu własnych, nie mówiąc już o umieszczaniu ich w celu. Jednak gdy grało się w te produkcje w perspektywie 2D to było to jeszcze do ogarnięcia. Natomiast kiedy wszystko przeniesiemy w trójwymiarową rzeczywistość, zaczyna się robić śmiesznie. A jak do tego wszystkiego dodamy dynamikę poruszania się, zaczerpniętą żywcem z Quake’a, to każdy kto ogarnia temat wie, że będzie się działo. I dzieje się dużo… Czasami nawet za dużo w moim odczuciu. Przerysowane do za dużych rozmiarów pociski rakietowe zasłaniają pole widzenia, a ich natłok sprawia, że równie dobrze można zamknąć oczy i pruć ze swoich giwer na oślep. Trup ściele się gęsto – nasz i złych ufoli. Ale to jest właśnie w tej grze świetne. Jeżeli w młodości nie zaznałeś magii Quake III Arena, to ciężko będzie Ci się tutaj odnaleźć. Jednak jeśli obłąkane skakanie po lokacji połączone z precyzyjnym naciskaniem spustu nie jest ci obce, to daj jej szansę. Choćby ze względu na fenomenalny model tworzenia broni.