Początkowo deweloperzy z LionHead Studios wypuszczają Fable na ówczesną konsolę od giganta z Redmond, czyli XBOX-a. Praktycznie natychmiast gra staje się chlubą studia i już rok później, 20 września 2005 roku, wychodzi port na blaszaki pod tytułem Fable: Zapomniane Opowieści (Fable: Lost Chapters). Trzeba jednak zaznaczyć, że nie jest to port na tak zwane „odwal się”, tylko kawał dobrej roboty. Może dlatego, iż odpowiedzialni za przeniesienie gry na PeCety byli sami twórcy LionHead, a nie wielki i potężny Microsoft. Wyczuwacie nutkę ironii? Tak? I słusznie!
Wstęp do naszej przygody jest na swój sposób dość klasyczny, niczym w tradycyjnych sesjach RPG, gdzie mistrz gry dwoił się i troił, aby przekazać nam jak najwięcej fabuły i emocji, tutaj także lektor rozpoczyna naszą podróż, jak by opowiadał historię, wyjątkowo dobrą historię.
Tak zaczynamy pisać swoją legendę w Albionie, krainie, gdzie toczy się akcja omawianego tutaj tytułu. Interesującym zabiegiem jest rozpoczęcie przez protagonistę swoich zmagań w grze, jako „dziecko”. To dość unikalny manewr, a szkoda, gdyż ma się okazję do jeszcze większego wczucia się w sterowaną postać. W ten sposób autorzy dają wyraźnie do zrozumienia, iż charakter prowadzonego przez gracza awatara ukształtujemy wedle swojego uznania. Tak, że wato przejść tę produkcję więcej niż raz, aby móc się bawić w kreowanie różnych charakterów niczym brzdąc w piaskownicy lepiący babki. Nawet wspomniany wcześniej lektor mówi nam wprost, że „dziecko” (znaczy my, w grze) marzy raz o byciu wielkim bohaterem ludu, a czasami okrutnym i potężnym postrachem maluczkich.
Niemniej jednak czas, kiedy pod nosem znajduje się mleczny wąs i zwiedzamy nasze rodzime strony, jak i okres młodzieńczy, który spędzamy w gildii (o tym zaraz), trzeba traktować jako jeden wielki prolog. Jeśli umiemy i chcemy, możemy go szybko i sprawnie przejść. Prolog sam w sobie to kawał dobrze poprowadzonego opowiadania, świetnie wprowadza w świat w jakim przyjdzie nam spędzić najbliższe godziny, wiele godzin.
Nie chcę wdawać się zbytnio w szczegóły fabuły, pomimo iż pewnie większość czytających tę recenzję doskonale zna historię. Muszę jednak wziąć pod uwagę to, że faktycznie ktoś nie słyszał o grze Fable. Tak że musi wam wystarczyć, że nasz dom o nazwie Dębowa Dolina zostaje najechany przez bandytów, a my uciekamy do gildii. Nie jest to jednak taka zwykła organizacja zrzeszająca kupców, górników czy innych rzemieślników. Dołączamy do gildii bohaterów, która staje się naszym domem aż do osiągnięcia dorosłości. Trenujemy tu, pod czujnym okiem mistrza, ramię w ramię z innymi młodzikami.
W końcu jednak udaje nam się zdać egzamin i zdobyć pieczęć gildii, która daje nam prawo do „noszenia getrów”, jak również miecza w ich imieniu. Przechodzimy całą ceremonię wstąpienia, udajemy się na imprezkę i nareszcie, po latach udręk i wyrzekania się przyjemności, stajemy się panami swojego losu i możemy ruszyć, gdzie nas nogi poniosą. Jeśli chodzi o fabułę, to więcej nic nie zdradzę.
Świat Albionu, jaki nam zaserwowano, jest podzielony na klika mniejszych map, z korytarzowymi drogami. Niemniej jednak, mimo iż będziemy zmuszeni chodzić w tę i z powrotem po tych samych lokacjach, nie ma tutaj możliwości, aby odczuwać jakiekolwiek znużenie czy monotonię. Warto zaznaczyć, że widoki, jakie podziwiamy podczas eksploracji, są piękne i bajecznie kolorowe, bądź mroczne i… bajecznie straszne. Praktycznie co chwila można znaleźć jakąś „znajdźkę”, choć nie zawsze jesteśmy w stanie ją zdobyć od razu, ale z dalszym postępem rozgrywki, do wszystkiego spokojnie dojdziemy.
Nie muszę tłumaczyć, czym się kierował nasz protagonista przez lata morderczych treningów i kiedy w końcu stawiamy pierwsze kroki na schodkach kariery bohatera, to pierwszym i głównym celem staje się odnalezienie i zemszczenie się na zwyrodnialcach, którzy tak brutalnie odebrali mu dom.
Nadmienię tylko, iż na początku całej przygody nasz protagonista jest niewiele silniejszy od zwykłych chłopów, nawet wygląda tak jak oni. Mizerny, powolny jak mucha w smole, zadający żałosne obrażenia.
Jednak z biegiem czasu, przybędzie nam doświadczenia, a za nie będziemy mogli ulepszać wybrane przez nas cechy czy umiejętności. Dość oryginalnie w tej produkcji prezentuje się uzyskiwanie „expa”. Otrzymujemy tutaj oddzielnie punkty doświadczenia za siłę, zręczność i magię, które są konieczne do rozwoju poszczególnych cech. Ale także uzyskujemy „ogólne” punkty doświadczenia, te stanowią uniwersalne „źródełko”, które posłuży do zasilenia dowolnej dziedziny rozwoju.
Podsumujmy teraz przedstawione nam w całej grze postacie. Jeśli chodzi o naszego bohatera, to mamy tutaj do czynienia z kolejnym milczkiem, który nie wyda ze swoich ust ani jednego słowa przez całą grę. Będzie tylko majtać głową na tak, albo nie, ewentualnie od czasu do czasu wydobędzie z siebie jakieś głośniejsze charknięcie lub coś innego. Także z całą pewnością gadułą nie jest, a szkoda. Naprawdę szkoda, bo osobiście preferuję, kiedy mamy możliwość odpowiedzenia na zadane przez kogoś pytanie, tudzież zadanie jakiegoś samemu. Dla niektórych zastosowany zabieg pozwala bardziej wczuć się w postać, dla mnie wręcz przeciwnie. Wygląda to idiotycznie, kiedy słuchamy czyjegoś monologu w trakcie jakiegoś spotkania strategicznego, a heros jedynie przytakuje głową. Co do naszych sojuszników, to mamy tu ich kilku, niemniej jednak większość nie jest warta uwagi. Najbardziej interesującymi są Maze, Kosa a także młodsza siostra czempiona. Niemniej historia jest na tyle ciekawa i dobrze wykreowana, że warto zajrzeć do tej gry, choćby dla tych trzech postaci, no może i jeszcze jednej, tej bez której żadna gra RPG nie mogłaby się obejść, głównego antagonisty. Jack Rzeźnik, charyzmatyczny, dobrze napisany i świetnie zaprojektowany. Jego osobowość i wygląd przyciągają naszą uwagę, wzbudzając ciekawość, potęguje to fakt, że nie widzimy jego twarzy. Ciągle zastanawiamy się, kim jest owa tajemnicza postać, co planuje i co z tego wszystkiego wyniknie.
Przygoda, którą zaznamy w świecie Albionu, przyciągnie nas przed monitory na wiele godzin, zapewniając nam masę wrażeń i rozrywki. Satysfakcjonująca historia, jaką oferuje nam ów tytuł, nie da nam nawet na chwilę odczuć znużenia. Czasami nawet zapewni nagłe zwroty akcji. Przede wszystkim jest to jednak PRAWIE typowa historia epic fantasy. Dlaczego prawie? Bohater przeżywa ciężkie dzieciństwo, mimo wszystko wychodzi na swoje, poznaje przyjaciół, walczy ze złem, mamy zdradę, znowu walkę, wygrywamy, potem znowu walka, no i kolejny raz przeżywamy wiktorię, jedyna różnica jest taka, że wcale nie musimy być tacy świętoszkowaci. Zamiast aniołka, siedzącego zawsze w pierwszej ławce, możemy zostać wielkim i wrednym skurczybykiem, który strzela każdego w pysk na dzień dobry. Ludzie przebiegają na drugą stronę ulicy, dzieci płaczą tylko na dźwięk naszego imienia (o ile w ogóle jakieś mamy), krowom mleko kwaśniej, jeśli tylko przechodzimy obok. Wyobraźcie sobie, jak bardzo możemy być źli.
Przejdźmy teraz do walki. Chłopaki z LionHead Studios postawili na akcję i dynamikę. Mamy bloki, przewroty, mnóstwo różnych ataków, umiejętności i czarów. Najlepsze jest to, że możemy wszystko łączyć, otrzymując różne kombinacje klasowe. Tak, więc jeśli chcemy machać mieczem jedną ręką, a drugą miotać piorunami, to nic nie stoi nam na drodze. Radzę tutaj mieszać nieco style, inaczej ograniczymy się do wbijania kolejnych leveli w błyskawicznym klikaniu lewego przyciska myszki.
Teraz czas na główną atrakcję, jaką zostawiłem na koniec. Niby drobny szczegół, który jednak zagwarantował tej produkcji status niemal doskonałej. Co to jest? Powiem wam! Są to… kurczaki! A konkretnie możliwość kopania kuraków. Naprawdę! Nawet na karcie postaci, pokazuje najlepszy „low kick” drobiu, który wskazuje na ile metrów udało nam się wybić nielota. Jest to bez wątpienia najzabawniejsza aktywność poboczna, a skoro już o nich mowa, to warto wspomnieć, że mamy tutaj spory wachlarz opcji. Ratowanie świata to ciężki kawałek chleba, nic więc dziwnego, że na koniec dnia ma się ochotę wychylić kufelek czy dwa w jednej z wielu tawern, jakie przyjdzie nam odwiedzić, a może czas się ustatkować i znaleźć swoją drugą połówkę? No, a skoro doszło do tego, że heros stanął przed ołtarzem, to warto zagwarantować jakiś godny byt swojej rodzinie i zainkasować jakąś sumkę na dom, równie dobrą propozycją jest pominięcie tego wszystkiego i skupienie się na kolekcjonowaniu kukiełek. Jak widać, opcji mamy od zatrzęsienia, więc na nudę nikt nie będzie narzekać.
Reasumując, dla wielu to gra legendarna, godna swej wagi w złocie (zwłaszcza wersja cyfrowa, że tak zażartuję). Jest to jeden z tych tytułów, które dodały swoją cegiełkę do rozbudowy gatunku cRPG, i bez wątpienia wkład Fable w ów gatunek należy do grupy niedocenionych. Z przyjemnością przyznaję tytułowi ocenę 5.