W komiksach niejednokrotnie zdarzały się przypadki, że przychodzi kres na superbohatera. Uśmiercono przecież swego czasu takie ikony jak Spider-man czy Kapitan Ameryka. Czy teraz przyszła pora na kolejną ikonę Marvela, jaką jest Wolverine?
Ten, który jest najlepszy w tym co robi
Od kiedy zacząłem interesować się komiksami i superbohaterami, stałem się też fanem Wolverine’a. Uwielbiałem w nim praktycznie wszystko. Adamentowy szkielet i ostre pazury, czynnik regeneracyjny, sposób bycia i nie cackanie się z innymi. Był prawdopodobnie pierwszym antybohaterem jakiego miałem okazję bliżej poznać i przypadło mi to do gustu. Przez lata śledziłem jego poczynania zarówno w zeszytach od Marvela, w kreskówkach na Fox Kids oraz na ekranach kin. Rozpaczałem kiedy w Loganie uśmiercili mojego idola. Ale przecież podobny los czekał go w wydaniu rysunkowym. Członek X-men, X-force i Avengers miał umrzeć. Choć ciężko mi było to zaakceptować, to nie mogłem nie dowiedzieć się jak do tego doszło. Sięgnąłem więc do źródła i zacząłem od dwóch tomów Wolverine: trzy miesiące od śmierci.
A to co on robi, nie jest zbyt miłe
Wolverine: trzy miesiące do śmierci opowiada nam przede wszystkim o walce Logana z Sabertoothem, ale i z samym sobą. Rosomak stracił swoją zdolność regeneracji i najwyraźniej nie jest już takim kozakiem. A przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Choć sam twierdzi, że nigdy śmierci się nie bał, to wbrew sobie stara się unikać zagrożenia i w ostatniej chwili potrafi się wycofać. O dziwo nie współpracuje już ani z X-men, ani z Avengers. W jednej i drugiej grupie namieszał na tyle, że nagle stał się ich wrogiem. Zamiast tego dołączył do gościa nazywającego siebie Oferta i wraz z kilkoma wyjętymi spod prawa mutantami, stanął przeciwko Victorowi Creedowi. Prócz wydarzeń teraźniejszych, czytelnik poznaje też niedaleką przeszłość Wolverine’a i dowiaduje się, jak doszło do rozłamu ze swoimi niedawnymi sojusznikami. Krok po kroku dowiadujemy się, że nasz bohater ma pewien szalony plan i musi robić to co robi, choć dla wielu osób nie jest to zbyt miłe. Więcej szczegółów zdradzić nie mogę, ale zapewniam, że ostateczny zwrot akcji jest naprawdę świetny.
Dodatkowo, na zakończenie drugiego tomu dostajemy trzy krótkie historie. Pierwsza, związana jest z główną fabułą komiksu i opowiada o Ofercie i niejakim Marcusie. Druga, przedstawiona w formie reklamy telewizyjnej, pokazuje bar, w którym zwykli przesiadywać superbohaterowie i ich pomocnicy. Trzecia, zatytułowana Wilk i szczenię to historia Logana i Jubilee, pokazująca ludzkie oblicze naszego bohatera. Każda z nich ma w sobie coś wartego uwagi. Czy to ze względu na uzupełnienie obu tomów, wątku humorystycznego czy też próbę pokazania Rosomaka w nieco innym świetle.
Znajome twarze
Wolverine: trzy miesiące do śmierci składa się z dwóch tomów. Oba czyta się jednocześnie lekko, ale i bardzo dobrze. Fabuła nie jest zbyt zagmatwana, wszystko jest jasne, przez co przygody Logana można śledzić szybko i przyjemnie. Mamy tu wartką akcję, zaskakujące zwroty i epickie pojedynki. Jednym słowem wszystko, czego byśmy oczekiwali. Bardzo spodobały mi się powroty do przeszłości naszego bohatera, wspomnienia postaci, z którymi przyszło mu się potykać i przyjaźnić. Jednocześnie dobrze patrzy się na teraźniejszość i nowych partnerów Rosomaka. Twórcy potrafią też zaskoczyć pojawieniem się innych komiksowych gwiazd. I tak oto w zeszycie odnajdziemy Spider-mana, Thora, Iron Fista, Czarną Wdowę, Storm, Bestię czy Nicka Fury. A każde z nich ma do odegrania swoją rolę. Najwyraźniej uznano, że skoro Wolverine ma umrzeć, to wcześniej powinien pożegnać przyjaciół, a odejście musi być niezapomniane.
Cornell – i tak cię nie polubię
Za scenariusz do Wolverine’a odpowiada Paul Cornell. Być może kojarzycie go jako autora tekstów do Doctora Who i Elementary. Teraz stworzył dla nas całkiem dobre preludium do śmierci Logana. I choć komiks wypada dobrze, a cała przygoda jest wciągająca i ciekawa, to ja tego pana i tak nie polubię. Nie zrozumcie mnie źle – on chce mi uśmiercić mojego ulubieńca! Co do rysowników to mamy tu Ryana Stegmana, Gerarda Sandovala i Krisa Anke. Trzeba przyznać, że ich praca wypada ciekawie. Rosomak bez kostiumu jest przedstawiony w nieco inny, odświeżony sposób. Podobnie jest zresztą z Sabertoothem. Kreska, jaką stworzono zeszyty, jest dla odbiorcy przejrzysta i miłą dla oka. W scenach walk wiadomo kto komu daje po pysku, a, i w dialogach się nie pogubimy. Prawdę mówiąc jedyne, co do mnie nie przemawia to styl rysunków, jakie znajdziemy w dodatku do komiksu. Wilk i szczenię Jonathana Marksa jakoś nie przypadł mi do gustu, ale pewnie i on znajdzie swoich zwolenników.
Początek końca
Wolverine: trzy miesiące do śmierci to wstęp do pożegnania Logana. I choć tytuł z czasem okaże się nie tym, co na początku sobie myślimy (tę grę słowną zrozumiecie w trakcie czytania drugiego tomu) to i tak dąży do uśmiercenia Rosomaka. I choć ciężko mi się z tym pogodzić, to cieszę się, że przynajmniej twórcy mają niezły pomysł na zakończenie przygód bohatera. I robią to w ciekawy sposób. Lektura komiksu nie dłuży się, nie jest naciągana, a wszystko układa się w całość. Czytelnik przeżywa to, co widzi na kolejnych stronach, a akcje i dialogi naprawdę wciągają. I choć dobrze wiemy, iż w świecie Marvela śmierć wcale nie oznacza końca, a nie jedna postać z martwych powróciła, to i tak smutno się robi oglądając inne oblicze Wolverine’a, który coraz bardziej godzi się na swój los. Polecam tą lekturę wszystkim fanom Logana, ale i osobom, mniej znającym czy lubiącym tego antybohatera. To świetna przygoda, która z pewnością was nie zawiedzie.