Czy to książka o zombie?
Cały dowcip polega na tym, że wcale nie mamy tu do czynienia z horrorem o wyjadaczach mózgu… Fort 72 opowiada historię niemieckich, belgijskich i amerykańskich żołnierzy, a więc wrogów z pola bitwy, uwięzionych w zasypanym labiryncie umocnień, korytarzy, mrocznych sal. Bez okien czy jakiejkolwiek możliwości skomunikowania się z kimkolwiek spoza fortu. To niewielka grupka, przy czym szybko ukazuje się, że żadnemu narodowi nie trafiła się przewaga liczebności ani zasobów nad pozostałymi. Chłopaki są mniej więcej w takim samym szambie, więc ogłaszają chwilowe zawieszenie broni, żeby wspólnymi siłami znaleźć sposób na wyjście z opresji, na przykład odkopać bramę zasypaną w wyniku bombardowań ziemią i gruzem.
Jeśli to horror, to z tych współczesnych, grających raczej psychologią uwięzionego, przyciśniętego do muru człowieka niż zjawiskami paranormalnymi. Od pierwszych rozdziałów będziecie natykać się na plastyczne opisy ciemności, która wydaje się żołnierzom wręcz namacalna, wroga i groźna. Ale może to tylko majaki umysłu w skrajnym stresie? Uwięzieni będą musieli zatroszczyć się o przeżycie, ułożyć wspólny plan działania, dogadać się jakoś mimo trzech różnych języków i wyćwiczonej w okopach wzajemnej nienawiści.
Porozumienie ponad podziałami?
Jak się domyślacie, w Forcie 72 panuje raczej paranoiczny nastrój, w miarę uwięzienia jeszcze się on pogarsza, podobnie jak ogólny stan zdrowia wszystkich zgromadzonych w nim nieszczęśników. Jak długo utrzyma się pokój? Jak szybko ciemność, nuda i głód sprawią, że w ludziach narodzą się potwory? Metaforyczne? Potwory w sensie ścisłym? Gołkowski eksploruje te pytania na wszelkie sposoby, pozwala czytelnikowi słuchać rozmów i wejść w myśli swoich postaci. Drobiazgowo analizuje ich powolne pogrążanie się w beznadziei, a wreszcie w szaleństwie. Pokazuje, jak wychodzą z nich osoby silne, ale też zwykłe gnojki.
Dla mnie jednym z bardziej zastanawiających wątków była historia czarnoskórych amerykańskich żołnierzy, do których reszta oddziału odnosiła się z wyraźnym rasizmem. Pierwszoosobowa narracja czasami stąpała po wąskiej granicy przyzwoitości (znacie to też z wewnętrznych monologów Saszki z Sybirpunka). Możliwe, że to po prostu sposób na wprowadzenie czytelnika w dyskomfort, skonfrontowanie go z epoką. A może nieco ryzykowny sposób na przemycenie realiów US Army do horroru. Jak zobaczycie w miarę czytania, silne emocje targające przedstawicielami tego narodu doprowadzą do niejednej skrajnej sytuacji.
Głód, zimno, wycieńczenie organizmu pozbawionego światła i witamin, do tego strach, paranoja, tropienie spisków i tajemnic. Fort 72 nie jest przyjemną książką, nie czyta się go łatwo. Także dlatego, że Gołkowski stawia tu na język prostszy i bardziej techniczny niż w książkach przywołanych przeze mnie na samym początku recenzji. Bardziej zależy mu na historycznej wiarygodności niż bawieniu się słowem i skojarzeniem.
Mroki Wielkiej Wojny
Seria Stalowe szczury ma swoją chronologię, niezależną od kolejności publikacji, oraz wątki przewodnie snujące się przez całość. Jednocześnie tomy są od siebie stosunkowo niezależne. Dlatego możecie uznać wydanie Fortu 72 za okazję do zapoznania się z całością i zacząć właśnie od niego. W tekście napotkacie nawiązania kierujące wasze myśli w stronę Königsbergu. Na jednym z poziomów umocnionego więzienia, a może i grobu bohaterów rezyduje wielka maszyna o tajemniczym przeznaczeniu, ale wielkim znaczeniu strategicznym. Kto jest jej ciekaw, powinien cofnąć się w czasie po zamknięciu tej „historii o zombie”. Z kolei jej chronologiczną kontynuacją jest Błoto, pierwsza wydana przez Fabrykę Słów książka z tego cyklu. Zobaczycie w niej, jak mogłaby potoczyć się Wielka Wojna w świecie, w którym 1918 wcale nie wyznaczał jej końca.
Ten cykl Gołkowskiego to coś w rodzaju steampunku, tylko dziejącego się w XX wieku – może steelpunku? W końcu wiele miejsca poświęca w nim rozwojowi technologii. W tym świecie każdy szalony sen inżynierów spełnia się chociaż na chwilę. Albo mudpunk, bo okopowe błoto tworzy w nim nie tylko miejsce akcji, ale wyznacza nastrój i estetykę. Może właśnie dlatego horror nie potrzebuje wcale zombie, żeby napawać grozą i obrzydzeniem. Przez nagromadzenie okropności połączone z realistycznym stylem te książki mogą być męczące i dołujące, na pewno nie sięgniecie po nie w nadziei na spokojny wieczór z lekką lekturą.