Michał: Nie da się ukryć, że jedną z najbardziej kluczowych postaci serii jest dyrektor Hogwartu–Albus Dumbledore. Jak ocenilibyście go jako mentora Harry’ego i człowieka ogółem? Moim zdaniem to uosobienie prawdziwego mędrca i czystej, nieskażonej niczym dobroci. Oczywiście, miał dość zagmatwaną i tragiczną przeszłość, ale właśnie dzięki temu stał się lepszym człowiekiem i kimś, kogo można uznać za wzór do naśladowania. Przy okazji autorka uczyniła w ten sposób jego postać o wiele bardziej realistyczną, bardziej ludzką, co sprawia, że można się z nim jeszcze bardziej utożsamić i darzyć go jeszcze większą sympatią.
Eliza: Nie zgodzę się, że Dumbledore jest uosobieniem czystej, nieskażonej niczym dobroci. Jest niezaprzeczalnie jedną z najjaśniejszych postaci w serii, ale w kolejnych częściach serii dowiadujemy się, że jego pierwotne motywy działania były podyktowane zwykłym egoizmem i chęcią wywyższenia się ponad innych czarodziejów. Jego zachowanie często sprawia, że Harry czuje się niepewnie i wątpi w siebie. Właściwie można powiedzieć, że dyrektor Hogwartu „hodował” Harry’ego, odmawiając mu całej prawdy i manipulując nim, począwszy od tego, że odebrał mu możliwość wychowywania się wśród czarodziejów, żeby nie stał się próżny. Czy miał do tego prawo?
Wielu rzeczy Harry dowiaduje się o swoim mentorze już po jego śmierci. Dlatego uważam, że intencje Dumbledore’a wobec Harry’ego nie były do końca szczere. Obraz postaci dyrektora niesamowicie ewoluuje w trakcie akcji książek – w miarę, jak Chłopiec, Który Przeżył dowiaduje się o nim coraz więcej. Poznajemy go jako człowieka nieskazitelnie dobrego, po czym okazuje się, że jest taki, jak każdy inny: powodowany zachciankami, popełniający błędy, lekceważący najbliższych. Niemniej wybaczamy mu to, oczywiście, bo w końcu każdy ma prawo się mylić, a jego działania miały na celu zwalczenie zła. Tylko trochę szedł po trupach do celu. To kolejna lekcja od Rowling: nie wszystko jest takie, jakim się z początku wydaje.
Mateusz: Dumbledore to dla mnie przykład antybohatera, kierującego się swoimi celami, zamiast dobrem innych. Zgadzam się z Elizą, że ma dobre zamiary, jednak ostatecznie wykorzystuje wszystkich wokół siebie. Hoduje Harry’ego, kieruje z tylnego siedzenia jego losami, by ten w jego imieniu pokonał Voldemorta. Zastanawiam się, czy miał chociaż wyrzuty sumienia.
Najgorsze jest jednak to, co wyrabiał ze Snapem. Latami zwodził go, zmuszał do działania wbrew sobie i najgorszych czynów, takich jak przeprowadzenie własnego morderstwa/samobójstwa, samolubnie wykorzystując do tego miłość Severusa do Lily Potter i jego chęć ochrony Harry’ego. Sam przy tym unikał konfrontacji z Voldemortem, choć był jedynym czarodziejem, który mógł stanowić dla niego wyzwanie. Podobny wątek obserwujemy też w drugiej części Fantastycznych zwierząt, kiedy przyszły dyrektor Hogwartu wysyła Newta, aby spróbował powstrzymać Grindelwalda.
Krzysztof: Wizerunek Dumbledore’a znacząco zmieniał się z tomu na tom. Kilkukrotnie zresztą zastanawiałem się, ile z tego Rowling planowała dla jego postaci na etapie pisania Kamienia Filozoficznego czy Komnaty Tajemnic, a ile pomysłów i zwrotów zrodziło się w jej głowie dopiero później, w miarę rozwoju fabuły. Przez większość czasu oglądamy go oczami Harry’ego, dla którego na początku jest właśnie nieskazitelnie dobrym mędrcem. To w końcu poczciwy, lekko zwariowany dziadek, który wyrwał chłopca z przykrej pułapki domu Dursleyów. Mamy poczucie, że dyrektor jest niemal nieomylny, wie jeszcze więcej, niż wydaje się na pierwszy rzut oka, a także roztacza wokół siebie aurę niezachwianego bezpieczeństwa –w końcu w pierwszym tomie siły zła czekają z atakiem, aż Albus opuści szkołę.
Później ten wizerunek zaczyna się chwiać. Stary czarodziej nie radzi sobie z bazyliszkiem, okazuje się bezsilny wobec Ministerstwa, które najpierw umieszcza mu w szkole Dementorów, a później znienawidzoną Umbridge, otwarcie występując przeciw niemu. Coraz mniej w nim z ikony, a więcej z człowieka. Kolejne informacje o jego przeszłości i metodach walki z Voldemortem również rzucają na niego coraz więcej cieni. Przestajemy mieć pewność, kim właściwie jest, i czy my – oraz oczywiście Harry – słusznie uczyniliśmy, ufając mu bezgranicznie i wierząc w tę fasadę dobroci i nieomylności. Myślę, że nie da się go jednoznacznie ocenić, a Eliza i Mateusz słusznie zauważyli, że jak na bohatera tak potężnego i obdarzonego przenikliwym umysłem, podejrzanie często unika on bezpośrednich konfrontacji i w ten czy inny sposób wysługuje się swoimi sprzymierzeńcami, nie mówiąc im przy tym całej prawdy. Takichakich zagrywek spodziewalibyśmy się raczej po antagoniście, prawda?
Michał: Doprecyzuję może moją opinię – miałem na myśli, że Dumbledore koniec końców stał się ucieleśnieniem dobra, a nie, że zawsze taki był. Zgodzę się z wami wszystkimi, że popełniał on po drodze wiele błędów (do czego zresztą sam przyznaje się podczas rozmowy z Harrym w tzw. limbo w Insygniach Śmierci), ale według mnie właśnie to czyni go jeszcze bardziej ludzkim, bo jednak omylnym. Być może nie jest postacią kryształową, ale wszystkim jego działaniom przyświeca nadrzędny cel, dzięki któremu przywraca równowagę w świecie czarodziejów.Myślę, że to usprawiedliwia wszelkie jego potknięcia i błędy, jakie popełnia po drodze. No i, jak zwróciła uwagę Eliza, to również jest coś, z czego możemy wyciągnąć wnioski.Choć ja lekko przeformułowałbym jej stwierdzenie na takie, że wielka mądrość zawsze naznaczona jest cierpieniem i błędami popełnionymi w przeszłości.
Eliza: Bardzo ciekawe jest to, co napisał Mateusz o relacji Dumbledore’a ze Snapem. Rzeczywiście, Snape musiał tańczyć, jak mu dyrektor zagrał. Albus wykorzystywał go do realizacji własnych celów na każdym kroku. Być może miało to być dla Snape’a formą odkupienia dawnych grzechów, ale znowu – dlaczego Dumbledore stawia się w roli wyroczni moralności, kiedy sam nie zawsze postępuje moralnie?
Z tego, co pisze Michał, wynika, że cel uświęca środki – jeżeli jest szlachetny, można poświęcić parę istnień. Nie zgadzam się z tym. Nawet w Zakonie Feniksa nikt nie znał całości planu Dumbledore’a, wszyscy po prostu mu ufali i wykonywali jego polecenia. Wiedzieli co prawda, że ryzykują życiem, ale to nie zmienia faktu, że Dumbledore tylko sobie przyznawał prawo do decydowania o losach świata czarodziejów. To jest, moim zdaniem, mocno egocentryczne. I oczywiście zgodzę się z tym, że to czyni go bardziej ludzkim. Tylko jednocześnie odbiera mu łatkę dobrotliwego staruszka.
No, ale jedno muszę przyznać. Krytykuję tu tak bezwzględnie jego działania i mam żal o wiele rzeczy, ale jednak po jego śmierci niejedną łzę uroniłam…
Mateusz: Ja w przeciwieństwie do Elizy, nie uroniłem żadnej łzy, gdyż finalnie jego postać już po Zakonie Feniksa stała się bardziej epizodyczna, niż faktycznie mająca wpływ na fabułę. Bardziej emocjonalne było dla pożegnanie Syriusza, oddającego życie w obronie Harry’ego. Dla mnie Dumbledore, popełniając niejako samobójstwo (albo eutanazję przy pomocy Snape’a) zrobił to, co zawsze, czyli przeniósł problem na barki innych.
Krzysztof: Tak, tutaj całkowicie zgadzam się z Mateuszem. Dumbledore’a jakoś nie było mi szkoda, a sposób, w jaki odszedł, niczego nie rozwiązał, tylko obarczył wiele osób różnymi nieprzyjemnościami. Draco oraz Snape’a poczuciem winy, a Harry’ego i ekipę koniecznością doprowadzenia sprawy do końca niejako po omacku – w końcu dyrektor z nikim nie grał w otwarte karty. O całej szkole, która na rok wpadła przez to w ręce Śmierciożerców, już nie wspominając. Mi również bardziej szkoda było Syriusza, Remusa z Nimfadorą, czy choćby Zgredka.
Eliza: O tak, mnie też o wiele bardziej żal było wspomnianych przez Was bohaterów, a już ze śmiercią Syriusza długo nie mogłam się pogodzić. I też uważam, że Dumbledore niczego w ten sposób nie rozwiązał. Te łzy uroniłam chyba bardziej ze względu na Harry’ego, dla którego Dumbledore był swojego rodzaju opiekunem i który w tym sensie znów został osierocony. Koniec końców jest tak, jak piszecie: niczego to zmieniło. Ale to był dla mnie taki symboliczny moment wejścia Harry’ego w dorosłość i usamodzielnienia się.
Michał: Nie zgodzę się ze stwierdzeniem Mateusza, że Dumbledore po prostu przerzucił problem na barki innych. Nie zapominajcie, że dyrektor Hogwartu został przeklęty przez dotknięcie zamienionego w horkruks Pierścienia Marvola Gaunta, więc jego śmierć i tak była nieuchronna. Z drugiej strony, planując ze Snapem swoją śmierć, nie tylko chciał uniknąć cierpienia, ale jednocześnie pragnął doprowadzić – i to moim zdaniem jest najbardziej kluczowe w kontekście ich relacji – do utraty mocy przez Czarną Różdżkę, przez co przestałaby ona być zagrożeniem i nikt (w tym sam Voldemort) nie mógłby się nią posłużyć. Inna sprawa, że Dumbledore nie przewidział, że to Malfoy rozbroi go jako pierwszy,w ten sposób formalnie go pokonując i nieświadomie stając się nowym panem Berła Śmierci.W dodatku całej sytuacji można byłoby uniknąć, gdyby Dumbledore w momencie odnalezienia Pierścienia zachował zimną krew i nie spróbował użyć zaklętego już wtedy Kamienia Wskrzeszenia, który był jego częścią.Ale czy był w stanie wszystko przewidzieć oraz nie poddać się zwyczajnym, ludzkim emocjom i chęci ponownego zobaczenia całej swojej rodziny? Moim zdaniem to jeszcze jeden dowód na to, że jest on postacią pełną człowieczeństwa, z którą możemy się identyfikować, ale momentami również wzbudzającą współczucie.