Jeżeli serię Harry’ego Pottera macie już dawno za sobą, to K. C. Archer przygotowała coś dla Was! Nie jest to, co prawda, świat dorastającego chłopca, ale młodej kobiety, która ze wszystkich sił próbuje… prowadzić normalne życie. Na ratunek przychodzi odkrycie zdolności parapsychicznych, dzięki którym główna bohaterka wyląduje w owianym tajemnicą Instytucie.
Fortuna kołem się toczy
Teddy Cannon poznajemy w nietypowych okolicznościach, kiedy próbuje zakraść się do kasyna w Las Vegas. Niedawno została wyrzucona z Uniwersytetu Standford, i w krótkim czasie zadłużyła się na kilkadziesiąt tysięcy dolarów u rosyjskiego lichwiarza, nie mając zbyt wielu opcji, by spłacić ten dług. O zgrozo, wyprowadzka na studia miała być pomostem do osiągnięcia niezależności, a tymczasem bohaterka szybko wraca na rodzinne „włości”.
To właśnie w kasynie dziewczyna odkrywa swoją niezwykłą zdolność „czytania ludzi”, co początkowo przynosi jej duże zyski, a później kłopoty. Już pierwsze strony Instytutu są naprawdę intrygujące, ale nie odkrywają wszystkich kart. To nie jedyne czynniki, które nasilają życiowy kryzys głównej bohaterki, mierzącej się również z atakami epilepsji i mieszkaniem w garażu. Szansa przyjęcia Teddy do tytułowego Instytutu to w zasadzie jedyny możliwy krok naprzód.
Szkoła dla dorosłych
Instytut okazuje się być specjalistyczną szkołą działającą pod osłoną agentów FBI i nietuzinkowych nauczycieli. Historia jest osadzona w znanej nam rzeczywistości, a całość to logiczne, dobrze uzasadnione i wiarygodne science fiction. Akcja jest wielotorowa, zdecydowanie dużo się tu dzieje – z pewnymi motywami zetknęłam się wcześniej, ale Instytut tworzy oryginalną całość i cały czas dostarcza nowych bodźców – w taki sposób, że nie nudzimy się ani przez chwilę. To nie tylko udana żonglerka pomysłów, ale także gatunków – wspomnianego sci-fi, kryminału i romansu. Przebieg zdarzeń jest idealnie zrównoważony, a wątki zgrabnie ewoluują, dlatego też wysoko oceniam sam „szkielet” historii. Ogromny niedosyt pozostawiają natomiast zdawkowe opisy i kulejąca kreacja bohaterów. Charakterystyka wydawała mi się często wprowadzana z przymusu, jak gdyby brutalnie wciśnięta w mniej więcej odpowiednie miejsce. Szczególnie sceny akcji sprawiały wrażenie skrótowych i utrudniały przeżywanie emocji razem z bohaterami. Oprócz głównej bohaterki poznajemy wiele innych postaci i z nimi już pojawia się duży problem. Do połowy książki gubiłam się, tracąc pewność, czy ten bohater to na pewno ten, o którym myślę – nie zostali oni odpowiednio wprowadzeni do historii. Co prawda autorka próbowała przemycić charakterystyczne cechy i zachowania poszczególnych postaci, ale nie u wszystkich udało się osiągnąć wystarczający efekt. Na plus mogę dodać, że nie ma tu powielania stereotypów niskim kosztem – nie ma dobrych i złych postaci, wszyscy działają z własnych pobudek, czy też „grają do swojej bramki”. Nie ma herosów ani geniuszy, lecz każdy z nich ma swoją niszę i uwarunkowania. Nie jest też aż tak płasko – nie znajdziemy tutaj nadludzi, tylko grupę wyrzutków popełniających błędy.
Magia 20+
Całość momentami nadaje się na scenariusz, z racji lichych opisów i trudności w dostarczeniu emocji. Ani na chwilę nie przeniosłam się do świata Instytutu, pomimo tego, że wysoko oceniam pomysł oraz samą zawartość i kolejność scen. Nie jestem w stanie zbyt wiele powiedzieć o postaciach, może za wyjątkiem głównej bohaterki. Brakuje magicznej lekkości pióra i tej zdolności, która przenosi nas w czasie i przestrzeni. Smaków, zapachów, odgłosów, nastroju, atmosfery niezwykłych, ezoterycznych lekcji i testów semestralnych. Celowo wyjawiłam niewiele szczegółów dotyczących funkcjonowania Insytutu i tego, czy jest podobny do innej, znanej wszystkim Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Zdradzę tylko, że nie ma tu nastolatków, a i rodzaj magii jest bardziej wyważony, opiera się na sile umysłu i odbieraniu bodźców pozazmysłowych.
Jeżeli kolejna część trafi w moje ręce, to na pewno rzucę na nią okiem. Historia posiada duży potencjał, do tego stopnia, że braki pisarskie nadają się do nadrobienia na dużym ekranie.