Cult of the Lamb jest uroczym “rogalikiem” wydanym przez Devolver Digital. Wcielamy
się w rolę owieczki pełniącej rolę kozła ofiarnego [nikt nie mówił, że życie tłumacza jest proste] dla jednego z przedwiecznych bogów świata przedstawionego. W zaświatach otrzymujemy ofertę powrotu zza grobu, głosząc dobrą nowinę i cuda Narindera oraz budując nasz własny, tytułowy kult.
Me me me, kopytka niosą mnie
W trakcie przygody przemierzamy kolejne lokacje, w których najczęściej pokonujemy kolejnych wrogów, którzy fabularnie są wyznawcami pozostałych czterech bóstw-rodzeństwa, odpowiednio: Leszego, Heket, Kalmara i Shamurę, poznając ciężkie relacje rodzinne i proroctwo pchające nas do przodu. Sama rozgrywka przypomina coś pomiędzy The Binding of Isaac i Enter The Gungeon – dwa udane rogaliki, które również doczekały się pokaźnej grupy fanów. Biegamy, strzelamy do wrogów, ratujemy wiernych i zbieramy surowce w trakcie naszych krucjat, po czym wracamy do naszej pięknej i (najprawdopodobniej) bardzo brudnej bazy.
Do cudów potrzebni są świadkowie
Po powrocie z krucjaty opiekujemy się naszą wioską w środku lasu. Modlimy się i dokonujemy cudów oraz dbamy o dobrobyt. Część ulepszeń, które pomagają nam w walce zdobywamy właśnie tam, więc nie możemy ignorować tej części – ba, jeśli nie będziemy mieli wystarczająco dużo wyznawców, nie zostaniemy wpuszczeni do kolejnych lokacji.
Samo opiekowanie się wiernymi w dużej mierze przypominało mi popularne kilka lat temu gry przeglądarkowe Zyngi, dostępne za pośrednictwem Facebooka (pamiętacie Farmville?). Jest to relaksująca odskocznia, lecz też najbardziej kontrowersyjna część całej produkcji. Te dwa gatunki tak bardzo kontrastują, że nikt nie przejdzie obok tego pomysłu obojętnie.
Na krótszą metę – super pomysł, ale z czasem potrzeba sprzątania kolejnych kup(!) naszych wyznawców, przygotowywanie obiadów i budowa schronienia dla naszych podopiecznych była dla mnie barierą przed kolejnymi walkami. Ogólnie, jakby była możliwość wyłączenia tej opieki nad wioską, lub przynajmniej ograniczenie liczby pobytów w bazie, Cult of The Lamb zyskałoby u mnie co najmniej pół oczka.
Wilk w owczej skórze
Gra zdobywa serca swoją estetyką. Urocza owieczka tłukąca kolejne tabuny wrogów mieczami, toporami i rękawicami nie bez powodu przypadła do gustu milionom graczy. Lekka i przyjemna dla oka oprawa graficzna oraz spokojna muzyka sprawiają, że gra dobrze skrywa tematykę pradawnego zła – wielu rodziców tej jesieni zapewne się zdziwi, że gra o uroczej owieczce pobieżnie porusza tematy składania ofiar z wiernych i tym podobne – jeśli macie w rodzinie kogoś wrażliwego na tym punkcie, to zostaliście ostrzeżeni.
Na pewno też na immersję (ulubione słowo wszystkich producentów i wydawców) dobrze wpływa jakość wykonania tytułu – od strony technicznej wszystko gra i buczy, nie zdarzało mi się, abym padł ofiarą jakiś błędów. Biorąc pod uwagę, że spędziłem przy grze ponad 10h – jest to naprawdę godne uwagi osiągnięcie.
Part time pasterz
Trochę od premiery Cult of the Lamb już minęło, więc oszczędzę Wam kolejnych owieczkowych żartów i kalamburów. Najnowszy bestseller w portfolio Devolvera to bardzo udany tytuł, który zgrabnie łączy zręcznościowego rougelike’a z estetyką przywodzącą na myśl Animal Crossing.
Na chwilę obecną brakuje tutaj atrakcji aftergame, przez co jest to zabawa na zaledwie kilka wieczorów. Brakuje trybu dla osób lubiących wyzwanie, znanego chociażby z umiłowanego przez wszystkich Hadesa. Nie wiem tylko, czy powinniśmy do tej gry podchodzić z tym porównaniem, ponieważ w ruchu zdecydowanie bardziej przypominała mi ona The Binding of Isaac oraz innego świetnego roguelike z portfolio Devolver Digital – ukochane przeze mnie Enter The Gungeon.
Obawiam sie, że tempo rozgrywki jest zbyt nierówne, aby Cult of The Lamb został zapamiętany jako najlepsza gra bieżącego roku. Wiem, że w obecnych czasach wydawca wymaga oryginalności, ale wątpię czy unikalne połączenie klasycznego roguelike’a z opieką nad stadem wierzących w Ciebie (w przenośni i dosłownie) uroczych zwierzaczków, jest tym czego potrzebowali gracze.
Całkowicie byłem też zaskoczony zakończeniem, a dokładniej – jego nagłością. Uważam, że autorzy mogli wpleść jeszcze jeden “świat” do przemierzenia, szczególnie że został jeszcze totalnie niewykorzystany wątek końcowego bossa oraz jego dwóch oddanych sług.