Ostatnia Tawerna
Wtorek, 07 kwietnia 2020 r.
Godz. 19.14 Piszę to zaraz po opuszczeniu Twierdzy. Rozwiązanie tajemnicy zajęło mi pół nocy i połowę kolejnego dnia, ale w zawrotnym tempie przewracałam strony i wyszłam z tego cało. Możecie czytać po zmroku, choć nie obiecuję, że zaśniecie bez przeszkód. Po pierwsze, historia jest bardzo wciągająca, a po drugie, nikt nie chciałby zasnąć w mroku i chłodzie podziemi Twierdzy i to w obliczu czegoś przesiąkniętego nieludzkim złem. Z kolei czytanie w ciągu dnia i tak nie odbierze Wam tych wrażeń, bo każde słowo zalewa wyobraźnię i wyciąga Was daleko poza ściany lub jakąkolwiek przestrzeń, w której chłoniecie lekturę.
Kiedy zły trafia na gorszego
Obłęd wojny sięgnął daleko poza granice Trzeciej Rzeszy. Żołnierze Wermachtu docierają do ubogiej, rumuńskiej wioski na przełęczy Dinu, mając za zadanie patrolować jeden ze strategicznych punktów obecnych konfliktów zbrojnych. Przedwieczna twierdza od razu wzbudza w nich wiele emocji oraz prowokuje do zadawania nowych pytań. Pomimo złych przeczuć i braku odpowiedzi, kapitan Woermann musi czekać na pozwolenie relokacji, a do tego czasu zająć budowlę. Choć przemaszerowali już niejedno, to dopiero tutaj ucieleśniają się ich koszmary, a nawet najsilniejsze jednostki dopada szaleństwo. Do SS-mana majora Kaempffera dociera zaszyfrowana wiadomość, przez którą zmienia swoje plany i kieruje oddziały w Alpy Transylwańskie.
Akcja dzieje się w 1941 roku, w brutalnych realiach wojny, w której żołnierze są skłonni poświęcić własne życie dla zwycięstwa narodu. Doceniam wielość szczegółów akcentowanych przez autora, dzięki czemu z łatwością zanurzamy się w tym utworze. Dlaczego nad twierdzą nie latają ptaki? Kto ją wybudował? I w końcu, kto utrzymuje budowlę w doskonałym stanie? Klimat stale gęstnieje i opływa czytelnika niczym płynna mgła. Na korzyść działają pojawiające się ilustracje stworzone przez Mariusza Gandzela. W punkt nakładały się z moim poczuciem i wyobrażeniem miejsc oraz postaci, dopełniając mroczny opis. Książka jest wykonana z fantastyczną dbałością o szczegóły – fonty, ilustracje, wspaniała okładka w twardej oprawie. Ponadto nie dość, że jej treść sprostała swojemu gatunkowi – ma uniwersalny przekaz i budzi emocje – to jeszcze wydawnictwo dopracowało te aspekty, dzięki którym książka jest ponadprzeciętna jakościowo.
A kto dowodzi w Alpach Transylwańskich?
Tekst jest wyrazisty, każda postać ma inny kręgosłup moralny i charakteryzujące ją cechy oraz motywacje. Początkowo najbardziej zżyłam się z dowódcą Woermannem, ujął mnie w nim zdrowy rozsądek i twórcze myśli błądzące po głowie. Szybko okazuje się, że i pozostali bohaterowie przekonują czytelnika swoją autentycznością. Postacie odzwierciedlają moje wyobrażenia o kobietach i mężczyznach z czasów drugiej wojny światowej. Rozumiem podejmowane decyzje, sposób myślenia, ponieważ autor wiarygodnie przedstawia ich słabości. Nie od razu wiadomo, do czego zmierza bieg wydarzeń i kto tak naprawdę jest dobry czy zły. Może się okazać, że każdy czytelnik kibicuje komu innemu… I to właśnie jest wspaniałe! Poznajemy postaci trochę bliżej, niż oni sami chcieliby się dać poznać i możemy zdecydować czy tok akcji jest dla nich sprawiedliwy, czy może dzieje im się niezasłużona krzywda. Autor pięknie miesza ze sobą dobro i zło, tworząc za ich pomocą niepokojące i do szpiku przejmujące dzieło.
W Twierdzy wszystkie wątki są ze sobą powiązane, wprowadzone motywy mają swój cel, a każda postać rolę do odegrania. Choć autor zaskakuje biegiem akcji, sama powieść nie jest skomplikowana, wręcz uznałabym ją za dość prostolinijną. Tempo klasycznie narasta dzięki pojawiającym się poszlakom – po nitce do kłębka. F. Paul Wilson nie przeciąga niepotrzebnie dramaturgii, dobrze dawkuje informacje, choć ostatecznie rozwiązanie zagadki spada na czytelnika jak grom z jasnego nieba!
Esencja złowieszczej siły Wilsona
Żołnierze SS muszą się zmierzyć – tym razem – nie z sobie podobnymi, ale z czymś, co przerasta ich pojmowanie. W obliczu niebezpieczeństwa, czyli utraty władzy i kontroli, próbują jednoczyć się i współdziałać, nawet z dotychczasowymi obiektami zagłady. Prawdziwy horror rozegra się w ludzkiej psychice, która okaże się krótkowzroczną, ciasną klatką, podatną na wpływy i manipulacje. Jestem przekonana, że ekranizacja nie oddaje tylu niuansów do snucia własnych refleksji, i nie wypada na tyle wiarygodnie. Nieraz otrzemy się o sceny brutalne i pełne grozy, ale zarazem autor unika rozwiązań, które mogłyby szczególnie zniesmaczyć czytelników i przy tym niewiele wnieść. W Twierdzy dosięgamy apogeum strachu, który mrozi krew w żyłach, intuicja bije na alarm – sygnalizując zagrożenie. To nic przy tym dotychczasowym lęku wywołanym przez SS-manów – dla zastraszenia, zdobycia informacji czy dla własnej rozrywki. Sugestywne opisy i zabiegi stylistyczne budują napięcie, przez co i my odczujemy chłód oraz usłyszymy odbijające się echo w ciemnych zakamarkach. Co więcej, w książce przebija się również wiele dobra i ciepła, przy którym możemy się na chwilę ogrzać i odzyskać krążenie. Magnetyzm oddziałuje między postaciami, uwalniając iskierki w opisach ich relacji.
Podsumowanie
Lektura Twierdzy to nie był zmarnowany czas, czerpałam z tego wiele przyjemności. Historia, co prawda, nie jest nadmiernie skomplikowana, ale doskonale poprowadzona i stąd niewiele uwag. Kreacja złych bohaterów to absoluty majstersztyk, rozkwitanie wątku fantastycznego to zasługa przemyślanego stopniowania informacji oraz opisów oddziałujących na wyobraźnię! Mogę się jedynie zastanowić, czemu nie przeczytałam tego wcześniej, bowiem pierwsze wydanie pojawiło się już w 1981 roku – stąd nastawiłam się na klasyczny horror, Tym bardziej pozytywnie zaskoczyło mnie rozwiązanie wątków i zakończenie książki.