Ktoś mnie kiedyś zapytał, jaka jest moja ulubiona książka z cyklu Świat Dysku Terry’ego Pratchetta. Odpowiedziałam, że ciężko mi wybrać, ale chyba wszystkie o wiedźmach. Usłyszałam: „Pffff, typowo babski wybór”. Nie kontynuowałam tej rozmowy, ale tym razem postanowiłam wszem i wobec wytłumaczyć, co wyjątkowego mają w sobie czarownice.
Skąd się wzięły wiedźmy?
Na początek kilka podstawowych informacji, gdyby przypadkiem trafił się ktoś, kto zupełnie nie wie, o co chodzi. Świat Dysku liczy około czterdziestu książek (nie podaję konkretnej liczby, ponieważ dodatkowo ukazywały się też opowiadania oraz mapy, które niekiedy są zaliczane do kanonu, a niekiedy nie). W całości można wyróżnić kilka mniejszych serii, traktujących między innymi o magu Rincewindzie, Straży i dwie, najbardziej nas teraz interesujące, o wiedźmach. Pierwsza opowiada o przygodach czarownic z Lancre, a druga o życiu Tiffany Obolałej.
Czym w pratchettowskim uniwersum różniły się wiedźmy od magów? Cóż, przede wszystkim magami stawali się mężczyźni, a wiedźmami kobiety. Aby zostać czarownikiem, trzeba było ukończyć Niewidoczny Uniwersytet, natomiast czarownice uczyły się przez praktykę. Kiedy dziecko wykazywało jakieś nadprzyrodzone skłonności, rodzina zazwyczaj oddawała je na wychowanie lokalnej wiedźmie, która pokazywała jej wszystko, co sama potrafiła, a kiedy umierała, następczyni potrafiła przejąć jej obowiązki.
Czarownica opiekowała się jedną konkretną wioską, czerpiąc siłę do swojej działalności z ziemi i przyrody. Magia wiedźm różniła się od tej używanej przez magów, wyuczonej z ksiąg, uniwersyteckiej, właściwie najbardziej cenioną umiejętnością było niekorzystanie z czarów pochopnie. Wymagania ludzi mieszkających w malutkich wioseczkach zazwyczaj były dość proste – chcieli kogoś, kto wyleczy chore bydło albo ich zwykłe dolegliwości, akuszerki, która potrafiłaby odebrać poród i osoby, która pomoże im przejść na drugą stronę, kiedy nadejdzie czas. W większości przypadków do zaspokojenia tych potrzeb wystarczyła podstawowa wiedza psychologiczna i zielarska, żadne niezwykłe siły nie musiały być użyte. Dopiero kiedy pojawiały się jakieś nadprzyrodzone problemy – jakiś zbłąkany demon albo przypadkowo otworzone wrota do innego wymiaru – magia dochodziła do głosu i zazwyczaj to czarownice zwyciężały.
Jakie miały moce?
Każda wiedźma specjalizowała się w czymś konkretnym. Niektóre miały niezwykły talent do leczenia świń, a inne za to umiały „pożyczać” ciała zwierząt i przedmiotów. Babcia Weatherwax, która była niezrównaną mistrzynią „pożyczania”, potrafiła wślizgiwać się niepostrzeżenie do umysłów nawet najmniejszych żyjątek i oglądać świat ich oczami i słyszeć uszami, fizycznie nie opuszczając swojej chatki.
Bardzo cenioną umiejętnością było postrzeganie rzeczy takimi jakimi są. Może w pierwszej chwili nie brzmi to przesadnie imponująco, ale wszystkie dobre czarownice musiały ją posiadać. Ich umysły nie poddawały się żadnym złudzeniom, magii, widziały tylko nagą prawdę i nie dawały się zwieść.
Czarownice potrafiły także dostrzegać błędy w swoim własnym sposobie myślenia i korygować je w razie potrzeby. Jak na razie niewiele w tym wszystkim czarów, brzmi to raczej jak porady dla osób, które chcą żyć w możliwie racjonalny sposób. I właśnie na tym polega cały trik. Dobra wiedźma nie marnuje swoich sił na wykorzystanie magii tam, gdzie wystarczy po prostu zwykła sztuczka. Babcia Weatherwax nazywała to głowologią – czasami do wyleczenia kogoś z choroby wystarczył prosty ziołowy napar, ale dla polepszenia efektu warto było wyszeptać nad nim kilka niezrozumiałych słów.
Wiedźmy nie żądały za swoją pomoc zapłaty, ale potrafiły w mniej lub bardziej zawoalowany sposób zasugerować, czego im akurat brakuje w obejściu. Ludzie też nie chcieli się narażać na ich nieprzychylność, dlatego na wszelki wypadek odwdzięczali im się, jak tylko mogli.
Nie ma to jak dobry sabat
Dobrze, ale skąd ten tytuł? Dziewica, matka i ta trzecia – czyli starucha. Oto przepis na sabat idealny. Co prawda czarownice nie były specjalnie towarzyskie i nie lubiły spędzać ze sobą czasu, ale takie spotkania miały przede wszystkim, no cóż, znacznie psychologiczne. Wiedźma pozostawiona sama sobie mogła zacząć „chichotać” – czyli stracić nad sobą kontrolę i stać się kimś w rodzaju Baby Jagi, zagrażającej bezpieczeństwu innych. Dlatego uczestnictwo w jakimś spotkaniu raz na jakiś czas było wskazane, ot tak na wszelki wypadek.
Sabat miał też moc magiczną i jest bardzo ważne, żeby brały w nim udział czarownice znajdujące się na określonych etapach kobiecego życia. Prześledźmy to na przykładzie wiedźm z Lancre. Najpierw dziewica – tę rolę przez długi czas pełniła Magrat Garlick, mająca dużą słabość do ciężkiego makijażu, srebrnej biżuterii i wierząca w moc kryształów. Niestety nie była obdarzona zbyt mocnym charakterem, więc w pewnym momencie została zdominowana przez inne członkinie sabatu. Wszystko jednak uległo zmianie, kiedy wyszła za mąż i to nie za byle kogo, bo za samego króla Lancre, a po jakimś czasie urodziła córkę – stała się matką i przy okazji wreszcie zaczęła walczyć o siebie. Wtedy miejsce dziewicy przejęła Agnes Nitt, dziewczyna obdarzona wspaniałym głosem i podwójną osobowością. Na początku wcale nie miała ochoty zajmować się magią, marzyła o karierze śpiewaczki operowej, ale okazało się, że nie można uciec od swojego przeznaczenia.
Archetypową matką była z pewnością Niania Gytha Ogg, trzykrotna mężatka i matka piętnaściorga dzieci oraz babcia niezliczonej liczby wnuków. Na pierwszy rzut oka to prosta, jowialna kobieta, ale pod miłą powierzchownością krył się ostry jak brzytwa umysł i twardy charakter. Niania zarządzała swoją rodziną żelazną ręką i dbała o swoje potrzeby, ale jednocześnie wykazywała się dużą wrażliwością na potrzeby słabszych i pokrzywdzonych. W duecie z ostatnią członkinią sabatu, Babcią Weatherwax, były w stanie pokonać wszelkie zło z tego czy innego świata.
Babcia to wyjątkowa postać, uznawana też przez wielu badaczy za jedną z najlepiej napisanych przez Pratchetta. To najprawdopodobniej najpotężniejsza z czarownic, ale starała się korzystać z magii jak najrzadziej. Otoczenie darzyło ją szacunkiem, bojąc się jej surowego charakteru, ale doceniając też jej trzeźwy osąd i sprawiedliwe podejście do ludzi.
Dlaczego tak lubię cykl o wiedźmach? No cóż, z kilku powodów. Przede wszystkim jest genialnie napisany, uwielbiam poczucie humoru Pratchetta. Po drugie, magia i wiedźmy paradoksalnie przypominają o tym, czym warto się kierować w życiu – zdrowym rozsądkiem, trzeźwym osądem i mieć dystans do siebie samego. I mimo tego, że jestem już naprawdę dorosła, to dużo dałabym za to, żeby móc spotkać na żywo Babcię Weatherwax i Nianię Ogg.
Źródło grafiki głównej
Inne artykuły z miesiąca tematycznego:
Fantasy w sztuce wizualnej
Is this the real life? Is this just fantasy?
Słyszysz fantasy, myślisz smoki – o popadaniu w ut
Tolkien a Sanderson. Czy uczeń prześcignie mistrza?
Homo fantasticus – kilka refleksji o potrzebie fantastyczności
Magia. Potęga dla wybranych
Nowi pomocnicy Mikołaja
Magia chodzi własnymi drogami – rola kotów w fantasy