Od niedawna na rynku planszówek pojawiają się produkty z serii Legacy – takie, które rozwijają się z rozgrywki na rozgrywkę, dostosowują do wyborów graczy i zapisują permanentnie ich postępy (a przynajmniej część z nich). Pandemic Legacy: Sezon 2 to kolejna gra tego typu, będącą fabularną kontynuacją Pandemic Legacy: Sezon 1. Jeśli jesteście ciekawi, na czym to dokładnie polega (bez spoilerów!), przeczytajcie fragmenty dziennika ocalałych mieszkańców Przystani, które dla was przygotowaliśmy!
1 stycznia 71. roku po Upadku
71 lat temu zaraza spustoszyła Ziemię i świat prawie się skończył. Czytacie ten dziennik, bo chcemy uwiecznić, być może, ostatni rok w dziejach ludzkości. A jej los spoczął na naszych barkach. Kiedy dowództwo zniknęło, musieliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Rolnik, radiooperator, robotnik, administrator, instruktor – prości ludzie, zmuszeni zdziałać wielkie rzeczy. Jasne, braliśmy wcześniej udział w dostarczaniu zasobów czy budowaniu centrów zaopatrzenia, ale nigdy na taką skalę. Przed nami najtrudniejszy rok naszego życia, a mamy tak niewiele – pordzewiałą tablicę z wybrakowaną mapą, ograniczone zasoby, strzępy dzienników dowództwa, kilka dossier z dalszymi rozkazami…
Z opisu na pudełku Pandemic Legacy: Sezonie 2 dowiadujemy się niewiele – jest to gra kooperacyjna do rozgrywania w gronie od dwóch do czterech osób, która działa przeciwko graczom i dostosowuje się do ich poczynań. Każdy jej egzemplarz będzie unikatowy po rozegraniu całej kampanii. W opakowaniu znajdziemy różnorakie elementy: planszę z wybrakowaną mapą świata, sześć tekturowych teczek z okienkami, trochę plastikowych znaczników, dwa arkusze naklejek, dwa pakiety kart (z czego jednego nie wolno nam, póki co, dotykać), dziesięć niewypełnionych kart postaci i osiem kartonowych schowków z nieznaną zawartością.
Elementy, które od początku mamy do dyspozycji, są porządnie i estetycznie wykonane. Karty zaklejono co prawda zbyt szczelnie i można lekko je uszkodzić przy otwieraniu, to jednak ich jedyna wada. Do naklejek wykorzystano niezły klej – przytwierdzone elementy łatwo się przytwierdza i ogólnie dobrze się trzymają, chociaż czasami odstają rogi. Drzwiczki w początkowo zamkniętych kopertach nie otwierają się same, a elementy za nimi umieszczono w taki sposób, żeby nie dało się łatwo podejrzeć, co jest w środku. To, z czego możemy korzystać od początku, prezentuje się świetnie, zaś elementy, których nie wolno nam oglądać, pozostają ukryte. I tak być powinno.
Instrukcja bardzo dobrze tłumaczy specyfikę gier Legacy, do czego służy talia Legacy (o tym później) i wyjaśnia zastosowanie wszystkich elementów. W tej kilkunastostronicowej książeczce znajdziemy także nieco luk, zapełnianych w trakcie rozgrywki naklejkami z dodatkowymi zasadami. Nie licząc pojedynczych literówek, nie można jej niczego zarzucić – znalazłam w niej odpowiedź na każde pytanie, pojawiające się w trakcie gry.
Jednym z ciekawszych rozwiązań, które zauważymy już przed pierwszą rozgrywką, jest samodzielne tworzenie bohaterów. Do dyspozycji dostajemy niewypełnione karty postaci, naklejki z bardzo klimatycznymi portretami oraz pięcioma klasami początkowymi do wyboru. Samodzielnie uzupełniamy także imię, wiek oraz miejsce pochodzenia osób, którymi przyjdzie nam grać. Tworzenie w ten sposób naszych protagonistów to świetna zabawa, pozwalająca mocno się z nimi zżyć już od samego początku. Jedynym problemem jest to, że trudno znaleźć długopis lub marker, którym dobrze by się pisało po kartach.
Zanim zostaniemy wrzuceni na głęboką wodę, gra oferuje prolog, będący tak naprawdę samouczkiem. Poznajmy w nim w praktyce wszystkie podstawowe zasady i akcje, jednak nie wprowadzamy żadnych stałych zmian. Dopiero kiedy poczujemy się pewnie, zostajemy poproszeni o dobranie pierwszej karty Legacy i rozpoczęcie pełnej rozgrywki. I tutaj zaczyna się jazda…
15 stycznia 71. roku po Upadku
Jak na razie idzie nam dobrze. Tymczasowo udało nam się opanować rozprzestrzenianie epidemii, zaopatrzyć kilka miast na tak długo, aby zdołały nieco się odbudować. Okazuje się też, że świat nie jest tak wyludniony, jak się spodziewaliśmy. Być może jednak mamy realny wpływ na kształt świata, w którym żyjemy. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że poradzimy sobie z dalszymi wyzwaniami.
Podstawowa mechanika rozgrywki jest bardzo prosta. W każdej turze wyciągamy karty infekcji – jeśli wskazane na karcie miasto dysponuje zasobami, odkładamy je do składu, a jeśli żadnych nie ma, zostaje zarażone. W każdej turze, wykonując różnorodne akcje, naszym zadaniem jest powstrzymanie rozprzestrzeniania się zarazy poprzez dostarczanie zasobów, a także poszerzanie wpływów, budując centra zaopatrzenia i robiąc zwiady. W kolejnych rozgrywkach pojawiają się dodatkowe zadania, które musimy wykonać, żeby wygrać daną partię.
Chociaż zasady nie są skomplikowane, wymagają od graczy zmysłu strategicznego. Musimy na bieżąco kontrolować liczbę dostępnych zasobów i odpowiednio nimi dysponować. Trzeba zwracać uwagę na karty miast potrzebne do przemieszczania się, budowy centrów oraz zwiadów – jeśli się skończą, przegramy grę. Na bieżąco trzeba również analizować pojawiające się karty infekcji, które co jakiś czas wracają do puli – umożliwia to przewidywanie miejsc najbardziej zagrożonych zarazą.
W kolejnych rozgrywkach – a właściwie miesiącach, bo gra dzieje się na przestrzeni roku i umożliwia od jednej do dwóch partii w każdym miesiącu – dochodzą nowe elementy i zasady, wpływające na dalszy przebieg kampanii. Zdarza się niejednokrotnie, że po planszy i kartach musimy pisać lub coś na nie naklejać. Czasami należy również zniszczyć pewne elementy (przyznaję, nie miałam do tego serca – wszystkie zużyte karty odkładałam poza pudełko, nienaruszone). Wszystko to sprawia, że planszówkę mocno personalizujemy i raczej nie ma możliwości, żeby jej wersje u różnych graczy były identyczne.
Muszę przyznać, że to zaskakująco klimatyczna gra, co jest zasługą zarówno oprawy graficznej (przetarcia i rdza na planszy, przełączniki, lampki), jak i świetnie dopasowanej do tematu mechaniki. Na każdym kroku czuć, że świat działa przeciwko nam i niewiele brakuje do przegranej. Jeśli graliście kiedykolwiek w Horror w Arkham, to znacie to uczucie. Pandemic Legacy nie daje graczom wytchnienia. Jeśli kilka tur z rzędu było wyjątkowo spokojnych, to możecie być pewni, że zaraz spadnie na was deszcz niepowodzeń. Sprawia to, że każdy sukces jest niesamowicie satysfakcjonujący, a przegrana nieco mniej gorzka… Chyba że do wygranej zabrakło wam dosłownie jednej tury – to potrafi być frustrujące, ale nadal nie wpływa negatywnie na wrażenia z rozgrywki.
W Pandemic Legacy: Sezonie 2 możliwe jest nawet przegranie wszystkich partii, nie ma się jednak o co martwić. Nawet jeśli idzie wam kiepsko, to poziom trudności będzie się dostosowywać, aby ułatwić kolejne podejścia. Świat jednak nie będzie czekać – w każdym miesiącu możecie zagrać dwa razy, następnie musicie przejść do kolejnego etapu. To znacznie ułatwia wczucie się w przytłaczający klimat.
1 marca 71. roku po Upadku
Z każdym kolejnym dniem jest coraz trudniej. Zapasy się kurczą, a kolejne miasta, z którymi udaje nam się skontaktować, także potrzebują pomocy. Nie zawsze udaje nam się umknąć przed infekcjami – nasze dni są policzone. Na szczęście nasze kolejne odkrycia ułatwiają nieco zadanie – wykorzystamy wszystko, aby przetrwać. Bez względu na to czy nam się uda, świat już nigdy nie będzie taki sam.
Gra jest zaskakująca. Zgodnie z zapowiedzią z pudełka i instrukcji, każda kolejna rozgrywka różni się od poprzedniej, w każdej jest coś nowego do odkrycia. Na ogół na początku i końcu miesiąca dociągamy karty Legacy. One stanowią trzon opowieści – z nich poznajemy kolejne fragmenty fabuły i nowe priorytety. Czasem także w trakcie rozgrywki odnajdujemy kawałki mapy czy dodatkowe zasady. Czytanie kart Legacy i otwieranie nowych schowków okazało się niezwykle ekscytujące. To jest właśnie ten element, który sprawia, że do gry wraca się z ogromną przyjemnością. Faktycznie nie mogłam się doczekać kolejnych partii i tego, co na mnie dalej czeka.
Pandemic Legacy wymaga od graczy nieustannych wyborów – świat jest na skraju ostatecznej zagłady i zdarzają się sytuacje, kiedy trzeba wybrać mniejsze zło. Nie wszystkie miasta można ocalić, nie wszędzie uda się dotrzeć i nie każdy przeżyje. Tak, dobrze przeczytaliście – protagoniści mogą zginąć i nie da się tego przewidzieć. Na każdej karcie postaci znajdziecie siedem zdrapek. Jeśli bohater rozpoczyna swoją turę w zainfekowanym, zostaje narażony, czyli należy zdrapać jedno okienko. Może być ono puste lub zawierać bliznę (utrudnienia rozgrywki) albo właśnie śmierć. To ciekawy element, który dobrze współgra z własnoręcznym tworzeniem bohaterów – łatwo się do nich przywiązać i znacznie boleśniej stracić.
Na koniec dwa słowa wyjaśnienia w kwestii regrywalności. Jest to często jeden z głównych czynników, którym gracze kierują się przy wyborze nowych nabytków do swoich kolekcji. Ocena tego elementu w przypadku Pandemic Legacy była niezwykle trudna. Z jednej strony, patrząc na poszczególne rozgrywki, gra jest jedną z najbardziej regrywalnych, jakie znam – każda partia wygląda nieco inaczej i wprowadza pewne zmiany do świata. Z drugiej jednak strony, kiedy zakończymy kampanię, nie ma już możliwości rozegrania jej kolejny raz na tym samym egzemplarzu. Może się to wydawać sporym minusem, ale tak naprawdę jest podyktowane wyjątkowym charakterem rozgrywki. Dlatego czujcie się ostrzeżeni – spędzicie przy tej planszówce od kilkunastu do dwudziestu kilku godzin i po jej zakończeniu będziecie mogli co najwyżej oprawić ją w ramkę, ale zdecydowanie warto.
Jeśli jesteście ciekawi, czy ludzkości uda się przetrwać w tych trudnych warunkach, czekajcie na kolejne urywki z dziennika mieszkańców Przystani. A najlepiej sprawdźcie sami, rozgrywając własną kampanię!