Żyjemy na krawędzi katastrofy klimatycznej. Tym bardziej warto sięgać po tytuły proekologiczne, nawet jeśli dotyczą planet innych niż nasza Ziemia. Tak, jak w Betelgezie od brazylijskiego artysty Leo, którą w ramach cyklu „Plansze Europy” wznowiło wydawnictwo Egmont.
Swego czasu dużą popularnością cieszył się serial dokumentalny Dzika przyszłość (The Future is Wild), który pokazywał hipotetyczną ewolucję zwierząt po wyginięciu człowieka. Naukowcy i eksperci skupili się na trzech okresach: za pięć, sto i dwieście milionów lat. Produkcja powstała czternaście lat temu, stąd użyte w niej CGI z dzisiejszej perspektywy wypada ciut blado. Tamtejsze stwory bronią się jednakże fantastycznymi pomysłami, jak np. bagnica, czyli lądowa ośmiornica. Serial jest przedstawicielem tzw. „spekulatywnej ewolucji”, którą spopularyzował w 1981 roku Dougal Dixon za sprawą książki After Man: A Zoology of the Future (gdzie jest polskie wydanie, ja się pytam?). Dlaczego przytaczam to wszystko? Bo Leo odnajduje się w tworzeniu zwierząt znacznie lepiej niż w pisaniu scenariuszy.
Betelgeza to sequel Aldebarana. Poprzedniego tytułu nie czytałem, lecz Leo stworzył kontynuację, w której poprzednie wątki są streszczone w jasny i klarowny sposób. Mało tu dialogów ekspozycyjnych i łopatologii w przytaczaniu wcześniejszych wydarzeń, co zawsze zaliczam na plus. Sama fabuła wygląda zaś tak: Betelgeza to druga planeta, którą ludzkość postanowiła skolonizować. Jednakże statek z osadnikami spotkała katastrofa – większość pasażerów zginęła w tajemniczych okolicznościach. Ocaleńcy udali się na planetę o bardzo niekorzystnym biomie (pustynie pokrywające niemal cały glob z jedynymi przyjaznymi terenami położonymi przy rzekach), lecz doszło między nimi do konfliktu i podziału na dwa wrogie obozy. Na planetę wysłana zostaje misja ratunkowa, w skład której wchodzi Kim Keller – Aldebaranka, zażywająca kapsułki dostarczane przez obcą formę życia (zmiennokształtną mantrissę), zwiększające potencjał i dające długowieczność. Jednak i ten statek spotyka awaria. Ratownicy próbują pogodzić zwaśnione ekipy i dać znać reszcie ludzkości, jak wygląda sytuacja na Betelgezie.
Voulez-vous coucher avec moi?
Leo porusza bardzo ciekawe i niezwykle ważne tematy: kolonizację obcych terenów oraz jej konsekwencje czy wpływ człowieka na środowisko. Wszystko to ma ponadczasowy wydźwięk, lecz – niestety – wypada dużo gorzej na papierze, gdy bohaterom przychodzi się odezwać. Dialogi poprowadzone są okropnie: bohaterowie dużo mówią o emocjach, lecz w naiwny i banalny sposób. Gdy czytałem ten komiks, byłem święcie przekonany, że obcuję z czymś z lat siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych, gdzie narracja miała inne standardy. Jakże byłem zdziwiony, gdy odkryłem na okładce oryginalny rok wydania: 2000.
A już najgorsze w tym tytule są wszelkie relacje damsko-męskie. Każdy, ale to każdy mężczyzna, jaki spotyka Kim, musi powiedzieć jej w twarz, jaka jest ona piękna. A po chwili dodać, że chciałby się z nią przespać. Domyślam się, że skutkiem ubocznym zażywania leku od obcej mantrissy są feromony wzmagające popęd seksualny, aczkolwiek w tym tomie nic takiego nie zostaje zasugerowane. Możliwe też, że w XXII wieku konwenanse się zmieniły, jednak z dzisiejszej perspektywy nieustanne skupianie się na urodzie bohaterek (oraz na ich piersiach, ale o tym później) ma wymiar seksistowski.
Ksenobiologia
Jak już wspominałem, francuski twórca niezwykle wiele miejsca poświęca na przedstawienie nowych gatunków fauny i flory. Prawie co drugi kadr pokazuje jakiś gatunek – czasem na pierwszym planie, innym razem w tle. Widać, że sprawiało to Leo wielką przyjemność. Choć muszę od razu przyznać, że kreatywność artysty nie dorównuje wspomnianej Dzikiej przyszłości. Zdecydowana większość organizmów jest bardzo zbliżona do tych znanych z Ziemi: a to psa połączono z grzechotnikiem, a to ryboptak ma szyję długą jak żyrafa. To samo tyczy się najważniejszych w tym tomie jum, które wyglądają jak bezuste połączenie leniwca z pandą (czy można sobie wyobrazić coś bardziej słodkiego?). Wszystko to narysowano bardzo ładnie, choć ja, jako miłośnik potworów, nie pogardziłbym czymś ciut bardziej kreatywnym.
Ma pani bardzo ładne piersi
Zwierzątka od Leo są ładne, nawet bardzo. Tego samego powiedzieć o bohaterach. Artysta rysuje ludzi w bardzo klasyczny i realistyczny sposób, lecz ma problem z ich ekspresją. To, co w teorii ma wyglądać jak uśmiech, w praktyce wygląda na bardzo niepokojący grymas twarzy, którego nie powstydziłby się hiszpański artysta Zonzo. Także kolory są nierówne. O ile dżungla pełna nasyconych zieleni jest piękna, o tyle w przypadku ludzi zdarzają się czasem bardzo dziwnie położone cienie – np. środek twarzy znacznie ciemniejszy niż oba boki (w jaki sposób zatem pada światło na Aldebaranie i Betelgezie?). Ciężko też zrozumieć intencje Leo w tak częstym i gęstym pokazywaniu nagiego biustu. Ba, temat piersi (np. która bohaterka ma większe) pojawia się nawet w kilku dialogach, a dla jednej postaci jest bardzo ważnym elementem jej rozwoju. Nie mam nic przeciwko nagości, ale w tym przypadku trąci ona tzw. „szczuciem cycem”. Czytałem, że Leo reprezentuje w swojej twórczości wiele motywów kontrkultury. Niestety, takie podejście do negliżu i seksu ma bardziej niesmaczny niż progresywny wymiar.
Koniec misji
Pomimo moich narzekań Betelgeza sprawiła mi całkiem sporo przyjemności podczas czytania. Miło jest się zatracić w pięknych okolicznościach przyrody, szczególnie tak dzikiej i obcej. Widać, że Leo, nawet jeśli ciut naiwnie, wierzy w człowieka i w to, że się można w porę ogarnąć, by ocalić planetę. A to jest zawsze na plus.