Netflix zrealizuje serial na podstawie komiksu Marka Millara pod tytułem The Magic Order. Co takiego ma w sobie ta opowieść, że postanowiono dokonać jej adaptacji?
Krwawe, magiczne potyczki
Historia zaczyna się od morderstwa. Oto nieznany czarownik przejmuje kontrolę nad małym dzieckiem i zmusza go do zabicia własnego ojca poprzez przebicie mu gardła nożem kuchennym. Brutalnie i krwawo? Dalej nie będzie inaczej, albowiem fabuła skupiona jest wokół zabójcy. To on po kolei eliminuje magów, a ci muszą w końcu przedsięwziąć jakieś działania, aby ocalić Bractwo przed zagładą. Od razu podkreślę, że opis na okładce jakoby odwieczny wróg rodziny magów sięgał po praktyki gangsterskie jest przesadnym nadużyciem. Po takim sformułowaniu oczekiwałbym, że będą strzelaniny, a magowie, oprócz korzystania z czarów, równie chętnie wyciągną pepeszę. Wizja niewątpliwie ciekawa, ale w Bractwie Magów wszyscy używają tylko różdżek. Mimo tego przekłamania ich sztuczki magiczne potrafią zachwycić.
Cordelia, Gabriel, Regan i Leonard Moonstone’owie
Na kartach komiksu pojawia się dużo postaci. Mamy kilkunastu dobrych bohaterów, a także całkiem sporo tych złych. Niemniej większość z nich po prostu ginie i nie ma okazji wygłosić nawet kilku ciekawych kwestii. Wystarczy spojrzeć na bibliotekarkę Edith, która pojawia się na okładce zeszytu drugiego, a w zasadzie robi jedynie za tło. Szkoda, że nie jest nam dane poznać bliżej wszystkich członków Bractwa. Albowiem niewątpliwie pierwsze skrzypce grają Cordelia i jej brat Gabriel. Widać to choćby dlatego, że poznajemy ich przeszłość, a ponadto to oni mają największy wpływ na przebieg fabuły i do tego posiadają niebywały potencjał magiczny.
Szczególnie spodobała mi się Cordelia, czyli mistrzyni ucieczek, która potrafi nieźle narozrabiać. Co niezwykłe jej talent magiczny objawił się jeszcze przed jej narodzinami. Tyle dobrego nie można natomiast powiedzieć o antagonistach, bo choć Albany wyróżnia się swoim wyglądem (jej maska kojarzy mi się z Griffithem z Berserka, ale nie dorasta mu nawet do pięt!), to w zasadzie jest po prostu sztampową antybohaterką. Na plus wypada jeszcze Leonard (głowa rodziny Moonstone’ów), który pracuje jako iluzjonista, a więc rzuca oklepane teksty typu: „każdy magik ma asa w rękawie”.
Urokliwa siedziba rodu Moonstone’ów
Oprawa graficzna trzyma bardzo dobry poziom. Autor umiejętnie potrafi odmalować uczucia na twarzach bohaterów, na przykład, gdy Cordelia się nadąsa, to wygląda wprost uroczo. Równie pięknie prezentują się makabryczne momenty, jak i różne dziwadła, które niestety nie biorą większego udziału w prezentowanej historii. Jednakże nie wszystkie kadry są tak dopracowane i czasem twarze bohaterów wyglądają troszkę karykaturalnie, a niekiedy brakuje tła.
Jeśli chodzi o wydanie, mogę przyczepić się przede wszystkim do braku konsekwencji. Na The Magic Order. Bractwo Magów składa się sześć zeszytów. Niestety rozdziały o numerach jeden, dwa, trzy i sześć zostały oddzielone od poprzednich okładką składającą się z dwóch stron, a w przypadku pozostałych części mamy tylko jedną stronę. Ponadto to, co znajduje się na okładce zeszytu trzeciego jest według mnie nieodpowiednie do zawartości, tym bardziej że na końcu tomiku znajduje się alternatywna wersja okładki, która prezentuje się o wiele lepiej.
Czy warto dołączyć do Bractwa Magów?
Upraszczając fabułę, można powiedzieć, że ten komiks to taki krótszy, słabiej rozbudowany i bardziej brutalny Harry Potter. Mamy różdżki, rzeczywistość magiczna przeplata się ze światem realnym, a do tego są dwie strony konfliktu. Oczywiście różnice widać w detalach, niemniej jeśli ktoś ma ochotę zakosztować magii, to sądzę, że nie zawiedzie się podczas lektury. Fabuła obfituje w zwroty akcji, bohaterowie prezentują się przyzwoicie, a niektórzy –jak Cordelia – wręcz genialnie, a przez szybkie tempo akcji nie sposób oderwać się od komiksu. Warto poznać Bractwo Magów, choć żałuję, że w tych sześciu zeszytach nie udało się upchnąć więcej szczegółów na temat tego świata.