Immersja dzieje się w świecie przyszłości, a zarazem w świecie wirtualnym, który przenosi nas do drugiego wieku przed naszą erą, do Fajstos. Eric Pol chce dać nam posmakować trochę starożytnego minojskiego klimatu. Czy warto sięgnąć po prawie sześćset stron powieści? Przekonajmy się.
Eric Pol w Immersji osadza akcję powieści zarazem w niedalekiej przyszłości, czasach sztucznej inteligencji oraz dalekiej starożytności. Jeden z pracowników instytutu badawczego, Ben, bierze udział w naukowym projekcie, dzięki któremu będzie miał szansę wkroczyć w wykreowanym przez system AIAM świat dawnej Krety i miasta Fajstos, 1627 lat p.n.e. W ten sposób badacz znajdzie się wszystkimi zmysłami, pod postacią muskularnego awatara, w konstruowanej na podstawie danych archeologicznych rzeczywistości, która poprzez owy program będzie tworzyć się na bieżąco w odpowiedzi na jego reakcje. W międzyczasie do gry wchodzą jednak inni gracze i wirtualny świat zaczyna się komplikować.
Co za dużo, to niezdrowo
Na początku powieści zostajemy bardzo szczegółowo wprowadzeni w świat skonstruowany przez naukowców. Jednak ilość specjalistycznego języka podanego już na start… przytłacza. To trochę jak z tłumaczeniem zasad skomplikowanej gry – natłok informacji sprawia, że szybko przestaje słuchać się tłumaczącego i prosi go o zaczęcie gry, by „wszystko wyszło w praniu”. Tak i tutaj – wolałabym jednak zostać w rzucona w wir wydarzeń i na bieżąco odkrywać, że Immersja dzieje się w dwóch światach, z perspektywy różnych bohaterów.
Eric Pol niemal odfajkowuje konieczne punkty schematu dobrej powieści, lecz wypada to dosyć poprawnie. Bohaterowie – są nijacy, jednowarstwowi i paradoksalnie tyczy się to zwłaszcza tych, którzy nie są projekcją MayaVr. Nie umiałam wraz z nimi odczuwać nerwowości związanej z buntującą się przyrodą czy atakiem innych osób. Odnosiłam wrażenie, że zostali wrzuceni w opowieść jako trybki, które muszą zadziałać, by pchnąć fabułę do przodu… ale no właśnie. Z jej popychaniem autorowi idzie bardzo topornie. Opowieść ciągnie się przez kilkaset stron, lecz trochę bezcelowo. Nie czuć na karku oddechu czającej się intrygi, ot, słowa płyną, by płynąć. Opisy widoków nużą. Zachwyty nad fizycznością i pociągiem bohaterów do siebie nawzajem – także.
Pomysł świetny
Tym co nie jest nijakie, jest pomysł na MayaVr i rzeczywistość korpo-naukowej-przyszłości. Przeplatają się one ze sobą co rozdział. Eric Pol kreuje obydwa światy z chirurgiczną precyzją, lecz ze szkodą dla emocjonalnej strony powieści. Psychologiczne rozdwojenie jaźni tych, którzy wkroczyli w wirtualną rzeczywistość nie zostaje tu pogłębione, a szkoda. To jeden z ciekawszych motywów, jaki powinien zostać tym kluczowym – a najlepiej osią powieści.
Wracając jednak do konstrukcji światów, ich mechanika jest naprawdę dobra. Ponadto czuć research, który w historycznych źródłach autor wykonał. Trzyma się matriarchalnego systemu społecznego, zachowuje dbałość o obrzędy i tradycje. To duży plus!
Na pochwałę zasługuje także strona wizualna wydania. Niestety, grafik po drodze dostajemy mało, nie ma na czym zawiesić oka – a szkoda, bo okładka jest naprawdę przepiękna!
Drętwota!
Drętwe, nienaturalne dialogi to coś, czego naprawdę nie mogłam znieść. Bardzo sztuczne, nieraz podniosłe kwestie brzmiały jak żywcem wyjęte ze sztuki teatralnej odgrywanej w podstawówce, do tego ku chwale ojczyzny. Już chyba wolałam czytać pompatyczne opisy. Rozmowy bohaterów źle wpływają na i tak niezbyt wartką akcję. Na niekorzyść działa też zastosowanie wyrazów dźwiękonaśladowczych w wypowiedziach postaci – to bardzo irytujące, gdy co jakiś czas ktoś mówi: „Uhm” lub „Ahhh” zamiast po prostu „westchnąć”. Zresztą, same dialogi skonstruowane są jak ze znakami stopu. Co chwilę bohater „powiedział”, „odpowiedział” lub „spytał”. Bez podkreślania takich oczywistości, które przecież wnioskujemy sami z konstrukcji rozmowy, byłaby ona bardziej dynamiczna. Chyba że towarzyszyłby im opis okoliczności, sposobu owej wypowiedzi, to co innego. No jasne, czasem trzeba podkreślić takim prostym słowem czynność mówienia, ale najczęściej porządkowo, nie przy następujących po sobie kwestiach. Inaczej bym nie zwróciła na to uwagi. Ponownie: co za dużo, to niezdrowo!
Pomysł na ten świat jest naprawdę ciekawy. Zdaję sobie sprawę, że to debiut autora i wiele jeszcze musi się nauczyć, czego mu z całego serca życzę. Cała historia ostatecznie okazuje się bardzo poprawna, lecz nie porywa, a ma ogromny potencjał. Daleko jej do arcydzieła, nie zachwyca, ale jest warta poznania. Niełatwo jednak Immersję wciągnąć na raz, lepiej sobie ją dawkować co dnia po kilkanaście stron.