Sandman i jego uniwersum. Niewątpliwie oryginalny przekaz w popkulturze. Ale czy Księgi Magii są potrzebne nam, czytelnikom? Pomysłodawcą serii jest Neil Gaiman, za realizację tym razem odpowiada amerykańska scenarzystka Kat Howard (Roses and Rot, An Unkindness of Magicians), autorem rysunków jest Tom Fowler (Doom Patrol), a kolory wybrał Jordan Boyd. Ci wszyscy ludzie przyczynili się do powstania nowego dziełka ze świata DC Comics.
Powrót do korzeni
Recenzowany album różni się znacząco od oryginału Gaimana, The Books of Magic #1, ze stycznia 1990 roku. Zeszyt pozostaje niedoścignionym wzorem z uwagi na kreatywność i pomysłowość autora – na nowo poznajemy w nim Johna Constatine’a, Phantom Strangera oraz Doctora Occulta. Protagonista Timothy podróżuje z bohaterami po różnych wymiarach, a jego przygody pozostają niezapomniane. New weird w klasycznym wydaniu, coś nowego dla wiernych fanów uniwersum DC. Co więcej, wydany w 2020 roku tom różni się również od koncepcji Johna Neya Riebera czy Petera Grossa.
Komiks 2020
Tym, co zespaja aranżację Howard z poprzednikami jest niewątpliwie protagonista – Tim, niepokorny nastolatek, którego matka zginęła w nieznanych okolicznościach, a ojciec… nie może oderwać się od ekranu telewizora, poddając się depresji. Główny bohater, mający stać się największym magiem świata, musi tymczasem zmierzyć się z dramatyczną rzeczywistością – agresją szkolnego prześladowcy oraz nieporadnością w sprawach sercowych. Na szczęście Timothy wspierany jest przez koleżankę z klasy, Ellie oraz atrakcyjną nauczycielkę, panią Rosę. W przygodach towarzyszy mu biała sowa.
Nie próbujcie porównywać
Opowiedziana w komiksie historia jest nieco chaotyczna, co może wpływać negatywnie na zainteresowanie (nieco starszych, ekhm, powiedzmy, trzydziestoletnich) czytelników całym pomysłem. Koncepcja bohatera też wymagałaby dopracowania, ale nie zmienia to znacząco faktu, że tomu nie można nazwać złym. Jest to przyjemna historia o młodym czarodzieju, mogąca się podobać, szczególnie wtedy, kiedy nigdy nie trzymaliśmy w rękach oryginału Gaimana. Opowieść Howard to bowiem trawestacja czegoś, co zostało już docenione. Niekoniecznie udana, ale – tak jak wspomniałam – nie najgorsza.
Harry, Harry Potter?
Podobieństwa widać gołym okiem (charakterystyczne elementy wizualne: kruczoczarne włosy, okulary, niecodzienne perypetie rodzinne – m.in. zaginięcie rodzica [rodziców], niezwykła, ujawniająca się z czasem, moc, charakterystyczny szkolny antagonista [o blond włosach], przyjaciółka-sowa, nierówna walka dobra ze złem, motyw pustej księgi). Timothy Hunter jest podobny do Harry’ego Pottera, albo Harry do Timothy’ego. Nie ma to większego znaczenia, albowiem nikomu plagiatu nie udowodniono. Jestem jednak przekonana, że macie świadomość, że Tim narodził się wiele lat wcześniej niż Harry, hę?
Od strony wizualnej
Kadry nie są wypełnione dużą ilością szczegółów, co jest istotne w kontekście postaci. Niemniej jednak perypetie bohaterów, których Fowler przedstawił na różnorodnych, acz ascetycznych tłach, są spójne. Koncepcja rysownika jest interesująca, chociaż nie zaspokoi gustów wymagających odbiorców. Niejeden czytelnik będzie zaskoczony różnicą między pomysłem na okładkę komiksu a jego wnętrzem. Widzę jednak światełko w tunelu – Boyd, odpowiedzialny za pokolorowanie tomu, zrobił robotę! I te okładki! Dzięki Josh Middleton, Kaia Carpenter!