Mighty Morphin Power Rangers: Rok pierwszy
Mój stosunek do marki Power Rangers jest dość ambiwalentny. Zawsze byłem fanem wielkich potworów i oglądanie walk Megazorda z maszkarami Ritą i Lordem Zeddem na małym ekranie to było spełnienie dziecięcych marzeń. Dodatkowo serial wyróżniał się pozytywnym przekazem o sile przyjaźni oraz szeroką reprezentacją. Z czasem przestałem należeć do targetu produkcji, a powtarzalność (26 sezonów!) i kiczowatość coraz bardziej mnie odrzucała. Można powiedzieć, że zawsze bardziej lubiłem ideę stojącą za serią, niż to jak ją wykonano. I wtedy wyszedł ten komiks, cały na bia… na czerwono-różowo-niebiesko-żółto-czarno-zielono. Zaskoczył mnie śmiałym podejściem do tematu – nie jest to origin story, czytelnik zostaje wrzucony niby gdzieś pośrodku pierwszego sezonu serialu, a jednak akcja nie toczy się w latach dziewięćdziesiątych, lecz teraz. Widać tu wyraźnie miłość do serii, choć bez zbytniej czołobitności. Wykorzystując znane postaci scenarzysta Kyle Higgins realizuje zupełnie nową opowieść, w której stawka i ton są znacznie poważniejsze. I to wszystko okraszone interesującą warstwą wizualną. Powstał w ten sposób świetny i sprawnie napisany komiks, który powinien sprawiać przyjemność osobom niezaznajomionym z tematem.
Tylko gumowych potworów żal. Przeciwnikami drużyny są niestety sztampowe stwory i roboty, które spotkać można gdziekolwiek indziej. W związku z tym nic nie przebije znanego z serialu połączenia żółwia, armaty i sygnalizacji świetlnej. – Jacek „Jako” Murawski