Stylizowany na modłę lat 50. komiks wywarł na mnie całkiem pozytywne wrażenie, choć szczerze mówiąc, miałam pewne obawy – w końcu Stephena Kinga nikt raczej nie kojarzy z tym rodzajem twórczości . Czy ten eksperyment się udał? Moim zdaniem jak najbardziej!
Retro groza
Zanim weźmiecie się za lekturę tego cudacznego tworu, muszę was ostrzec – odprężcie się i nastawcie na jedną wielką groteskę, doprawioną sporą szczyptą czarnego humoru. W niepozornym, dosyć cieniutkim wydaniu kryje się pięć krótkich, ale za to jakże intensywnie opowiedzianych historyjek: Dzień Ojca, Samotna śmierć Jordy’ego Verrilla, Skrzynia, Jak pozostać na fali oraz Lubią się podkradać. Każda z nich zdecydowanie oryginalna, nie nudzi, nie przeciąga się, a jednocześnie mamy wrażenie, że zostało przekazane wszystko i nie odczuwamy niedosytu.
Naszym przewodnikiem, który prowadzi nas przez całą tę przygodę, jest Upiór – bardzo wesoły, przyjazny i nieco stuknięty jegomość, idealnie wpasowujący się swoim wyglądem w klimat całości. Zielonkawy, rozkładający się trup z wielkimi szponami, zestawem brudnych zębów (całkiem kompletnych, jak na umrzyka! Brakuje mu tylko jednego!), oczywiście odziany w ciemny płaszcz z kapturem i zanoszący się histerycznym chichotem – kwintesencja typowego straszaka, naprawdę polubiłam go podczas lektury i choćby tylko dla tej jednej postaci warto wrócić do tego komiksu.
Dla Każdego coś dobrego
Nie ma sensu streszczać każdą historię z osobna, gdyż są one po prostu za krótkie i zbyt wiele mogłabym przez to zdradzić, a cała zabawa podczas czytania Opowieści Makabrycznych polega właśnie na chwilowym wczuciu się w sytuację bohaterów. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na moją ulubioną makabryczną historyjkę, mianowicie Samotną śmierć Jordy’ego Verrilla. Najbardziej niepokojąca, tajemnicza, nawiązuje do tematów pozaziemskich, czyli coś, co do dzisiaj figuruje na topie. Może być straszniejsze od kosmosu? Próba wyobrażenia sobie jego wielkości może przyprawić o zawrót głowy i nie wiem, jak jest z wami, ale gdy uświadamiam sobie, że jestem tylko jednostką, która egzystuje sobie cicho na stosunkowo niedużej planecie, krążącej wokół gwiazdy, zawieszonym w tej bezkresnej przestrzeni, to… Nie brzmi to pokrzepiająco. Zakładam, że gdybyście zobaczyli meteor lądujący w pobliżu waszego domu, to z ciekawości poszlibyście go zobaczyć, ale prawdopodobnie niekoniecznie dotykalibyście parującej skały. No ale wy macie pewnie więcej oleju w głowie niż wioskowy głupek i dziwak – Jordy Verill, który zadowolony ze znaleziska i podniecony myślą spieniężenia go, od razu dotknął dziwnego obiektu i mogę wam zdradzić tylko tyle, że później bardzo tego żałował. Tak to jest, gdy igra się z czymś, co przyleciało z przestrzeni kosmicznej i nie wygląda zbyt bezpiecznie.
Koniec już o samej treści, bo w komiksie to nie ona gra pierwsze skrzypce.
Wszystko do siebie pasuje
Całość oprawy graficznej jest więcej niż zadowalająca, Berni Wrightson i Michele Wrightson spisali się świetnie, kreska rodem z lat 50. spina całą fabułę historyjek estetyczną klamrą. Najbardziej polecam zagłębić się w czytanie i podziwianie rysunków w środku nocy, samotnie w swoim pokoju, pod kołdrą z latarką w ręku. Ja tak zrobiłam i uważam, że za dnia całość nie zrobiłaby na mnie aż tak wielkiego wrażenia. To jedna z takich pozycji, przy których my sami musimy wytworzyć wokół siebie pewien nastrój, by wszystko ze sobą zagrało.
Podsumowując, komiks naprawdę warty przeczytania i podziwiania! Jeśli moja skromna recenzja nie wystarcza, by was zachęcić, to dodam jeszcze, że Opowieści Makabryczne zostały zekranizowane przez samego George’a Romero i doczekały się aż dwóch kontynuacji! Nie czekajcie więc i pędźcie po swoje egzemplarze, szczególnie polecam oddanym fanom Kinga– na pewno się nie zawiedziecie, możecie jedynie poczuć jeszcze większą sympatię do mistrza horroru!