Nieco ponad rok po trzeciej odsłonie Darksiders seria powróciła, ukazując historię czwartego jeźdźca apokalipsy – Waśni. Genesis to spora niespodzianka dla fanów cyklu.
Sporym zaskoczeniem mogła być już sama czerwcowa zapowiedź produkcji. Poprzednia część serii, Darksiders III, nie spotkała się bowiem ze zbyt ciepłym przyjęciem graczy i recenzentów. W związku z tym dane sprzedażowe raczej nie były zadowalające i pojawiły się doniesienia, jakoby marka trafiła do zamrażarki. Nowa gra pojawiła się jednak z pewnym haczykiem, bo o ile faktycznie poznaliśmy w końcu i czwartego jeźdźca apokalipsy, tak nie odbyło się to za sprawą pełnoprawnej kontynuacji, a prequela. Mało tego, mamy do czynienia ze swoistym spin-offem, z akcją przeniesioną w rzut izometryczny, prawdopodobnie zrobionym za znacznie mniejsze pieniądze niż dotychczasowe odsłony. Paradoksalnie mimo zmiany perspektywy, możemy mówić o powrocie do korzeni…
O dwóch takich, co polowali na demona
Jedną z największych innowacji w Darksiders Genesis jest postawienie na tryb kooperacji. Wymusiło to wprowadzenie dwóch grywalnych postaci – piekielnie zwinnego i aroganckiego Waśni, oraz potężnego i śmiertelnie poważnego Wojny, którego fani serii dobrze znają z pierwszej gry. Fabuła nie jest niestety mocnym punktem produkcji, głównie ze względu na swój banalny i pretekstowy charakter. Główni bohaterowie najzwyczajniej przemierzają kolejne krainy i wykonują powierzone im zadania, mające na celu pokrzyżowanie ekspansywnych planów pewnego zbuntowanego demona. Przyznaję jednak, że twórcy poradzili sobie z rozwinięciem lore Darksiders na tyle, by można było traktować Genesis jako wprowadzenie do pierwszej części, która przecież zaczyna się od apokalipsy, bez szerszych wyjaśnień.
W zasadzie to warstwa narracyjna w tytule opiera się przede wszystkim na relacji pomiędzy Waśnią i Wojną, stworzonej na wzór tzw. buddy movie. Mamy więc dwójkę protagonistów wydających się być swoimi przeciwieństwami. Jeźdźcy z tego powodu niezbyt za sobą przepadają, ale zostają zmuszeni do współpracy. Schemat prosty, lecz sprawdzony. Tyle że jednak nie. Zapomniano bowiem o tak ważnym czynniku jak rozwój postaci. Bohaterowie nie przechodzą w zasadzie żadnej przemiany, a dialogi najczęściej sprowadzają się do suchej ekspozycji lub żartów (niekoniecznie najwyższych lotów) wynikających z kontrastujących osobowości. Na plus można za to zaliczyć atrakcyjne komiksowe cutscenki, których z drugiej strony jest dość mało.
To nie jest kolejny diabełek!
Po pierwszych zapowiedziach Darksiders Genesis wydawało się, że nowa odsłona będzie się zupełnie różniła gatunkowo od poprzednich odsłon i tym razem otrzymamy hack ‘n’ slasha. O ile na pojedynczych zwiastunach czy grafikach Genesis faktycznie przypominało Diablo, o tyle diabeł tkwi w szczegółach. Na rzucie izometrycznym i większych niż zwykle hordach wrogów kończą się jednak podobieństwa. Wbrew pozorom rozgrywka ma więcej wspólnego z korzeniami serii niż eksperymentująca druga i trzecia część.
W gruncie rzeczy nadal mamy do czynienia z klasycznym slasherem, w którym odblokowujemy różne kombinacje ciosów, przeplatanym sekcjami platformowymi i prostymi zagadkami środowiskowymi. Nowości jest jednak kilka. Izometryczna perspektywa pozwoliła na urozmaicenie gameplayu elementami twin-stick shootera. Broń dystansowa jest przy tym przydatna bardziej niż kiedykolwiek, ze względu na wprowadzenie różnych rodzajów amunicji. Najważniejszą nowinkę stanowi jednak dwójka grywalnych postaci. Wojna i Waśń dysponują odmiennymi umiejętnościami, przez co najlepiej gra się w trybie kooperacji, gdzie muszą się oni wzajemnie uzupełniać. Podczas solowej zabawy możemy przełączać się między protagonistami w niemal dowolnym momencie. Co najważniejsze, rozgrywka nimi diametralnie się różni. Waśń to typ postaci zwinnej, ale o dość kruchym żywocie. Często bierze więc wrogów na dystans i stosuje liczne uniki. Wojna natomiast jest potężnym, ale powolnym wojownikiem. Chociaż nie jest w stanie tak sprawnie odskakiwać od wrogów jak Waśń, to ma unikalną zdolność blokowania i parowania ciosów.
Różnorodność grywalnych postaci robi świetne wrażenie, czego niestety nie można powiedzieć o systemie progresji. Został on oparty na ulepszeniach odblokowywanych w sklepie za Dusze (będące odpowiednikiem punktów doświadczenia) i Rdzenie Istot wypadające z pokonanych przeciwników. Te drugie podbijają statystyki bohaterów, a także odblokowują dodatkowe zdolności pasywne. W teorii brzmi to całkiem nieźle. W praktyce jednak często sprowadza się do grindowania poprzez powtarzanie zaliczonych już etapów, czy też walki w trybie areny. Rozpoczęcie kolejnego etapu na zbyt niskim poziomie postaci jest wprawdzie możliwe, ale sprawia, że liczni bossowie zmienią się w śmiertelnie (i irytująco) groźne gąbki na pociski. Wygląda to, jak gra zaprojektowana pod potencjalne mikropłatności…
Krajobraz przed końcem świata
Szata graficzna Darksiders Genesis szału nie robi. Wyraźnie rzuca się w oczy niższy budżet produkcji. Postawiono na schludną, ale prostą oprawę, na czym ucierpiała ilość detali czy animacje. Zawodzi jednak ogólny styl, co poniekąd jest wyjaśnione fabularnie. Jednym z największych atutów serii były zawsze fantazyjne wizje świata zbyt wcześnie dotkniętego apokalipsą. Jako że Genesis rozgrywa się przed tym wydarzeniem, to naturalne było odejście od tego konceptu. Szkoda tylko, że stało się to na rzecz zupełnie generycznych lokacji, niczym niewyróżniających się na tle gier fantasy.
Podobnie sprawa ma się z muzyką. Można wręcz odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z utworami, które słyszeliśmy już w iluś różnych tytułach. Naprawdę dobrze wypadają za to aktorzy głosowi, zwłaszcza ci wcielający się w Wojnę, Waśń i Vulgrima (demonicznego handlarza wspierającego naszą dwójkę). Co zaskakujące, tyczy się to też polskiej wersji językowej, bowiem gra została w pełni spolszczona. W środku gry przełączyłem na rodzimy dubbing, celem przetestowania go z dziennikarskiego obowiązku, ale zostałem przy takiej wersji do końca zabawy. Głosy zostały wystarczająco dobrze dobrane, by nie wybijały z klimatu, a w ferworze walki szkoda zerkać na napisy.
Miła odskocznia, ale co dalej?
Darksiders Genesis z powodzeniem realizuje założenia pobocznej odsłony. Z jednej strony ma elementy, które od razu przyciągną miłośników cyklu, ale odświeżona formuła i luźno powiązana z innymi grami fabuła może przyciągnąć nowych graczy. Pewne niedociągnięcia i braki sprawiają, że raczej nie mówiłbym o tytule bardzo udanym, ale wciąż jest to produkcja satysfakcjonująca, zwłaszcza w trybie kooperacji. Pozostaje jednak pytanie: „co dalej?”. Jeżeli Genesis ma stanowić substytut pełnoprawnej czwartej części Darksiders, będę mocno rozczarowany. Postać Waśni została jedynie zarysowana i zasługuje ona na rozwinięcie oraz osadzenie w kontekście dalszych wydarzeń.