Słowo manga w języku japońskim oznacza po prostu komiks. Zwyczajowo utarło się jednak stosowanie tego terminu do tytułów stworzonych w Kraju Kwitnącej Wiśni. Obrazkowe historie z Japonii wykształciły własne podgatunki/motywy przewodnie. I tak josei skierowane jest do dorosłych kobiet, shōjo do dziewczynek, a grupą docelową shonen są chłopcy. Bywa czasem tak, że twórcy z Zachodu podążają którymś z tych kierunków. Lastman jest tego najlepszym przykładem.
Lastman stanowi tego najlepszy przykład. Jest to komiks czysto francuski: stworzony we Francji przez Francuzów. A jednak jego treść stanowi list miłosny do historii shonen. Już dwa pierwsze tomy zawierały wiele elementów typowych dla mang dla chłopców: dziecięcy bohater, wszechobecne sztuki walki, w których pełno tajemnych i niesamowitych ciosów czy wreszcie trop wręcz niezbędny – turniej (Dragon Ball, Naruto i My Hero Academia. Akademia bohaterów się kłaniają). Trzeci tom pokazał, że twórcy nie tylko kopiują sprawdzone rozwiązania, ale dodają też wiele od siebie. Typowe dla fantasy lokacje zostały zamienione na klimaty postapokaliptyczne.
Wrestlemania
Czwarty tom przynosi kolejną woltę. Tym razem bohaterowie, bokser Richard Aldana i podążający jego śladem Adrian Velba wraz z mamą Marianne, trafiają do metropolii Paxtown, która swoim klimatem przywodzi na myśl amerykańskie miasta z lat osiemdziesiątych. Porzucenie fantastycznych realiów nie sprawia, że pojawia się nuda. A wszystko to dzięki kolejnej arenie sztuk walki – tym razem wrestlerskiej/MMA. Aldana, mimo wcześniejszej kompromitacji, zostaje zmuszony do powrotu na ring. Tymczasem do zawodów dołączają też Adrian i Marianne, którzy za sprawą umiejętności kontroli żywiołów są w stanie pokonać nawet zawodowych wojowników.
Kogel mogel
Niesamowite, jak dobrą robotę wykonali Bastien Vivès, Yves Bigerela i Michaël Sanlaville. Całość historii rozpisana jest na dwanaście tomów, a już pierwsze cztery wykazały się ogromną różnorodnością. Nie mam pojęcia, czy reszta będzie równie zaskakująca i pokieruje czytelnika w jeszcze dziwniejsze rejony, choć po cichu bardzo na to liczę. Radykalna zmiana realiów z fantasy, przez postapo aż po wariację na temat naszej rzeczywistości mogła być męcząca i niespójna. A jednak ten pokręcony świat działa i mam nadzieję, że twórcy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
Siłą komiksu są również bohaterowie. Adrian, pomimo że jest małym chłopcem, to napisano go tak sprawnie, że nie irytuje. Co jest niezwykle rzadkim zjawiskiem, gdyż postaci dziecięcy zazwyczaj wypadają nieciekawie. Bardzo dobrze wypada jego naiwność w postrzeganiu świata w konfrontacji z tym, jak bardzo skorumpowane, pełne rozboju i złe są miejsca, do których trafia. Marianne z kolei daleko do typowej „damy w opałach”, gdyż sama przejmuje inicjatywę. No i wreszcie Richard Aldana – kwadratowoszczęki, wyciągnięty prosto z francuskiego sensacyjniaka z lat siedemdziesiątych, mięśniak i brutal, ale o dobrym sercu. Czwarty tom w końcu rzuca światło na przeszłość bohatera, choć wiele elementów pozostaje nadal tajemnicą.
Francuskie porno bajki
Kolejnym mangowym elementem jest niemal całkowity brak kolorów (poza pierwszymi stronami). Komiks posiada zatem dość ascetyczne środki wyrazu: czerń i biel uzupełniane gęsto odcieniami szarości. Wszystko to skąpane jest w oszczędnej w detale kresce. A jednak jest to narysowane tak sprawnie, że z miejsca pokochałem ten styl. Michaël Sanlaville w kilku prostych ruchach potrafi oddać czy to pełne ekspresji twarze czy to dynamiczne sceny walki. Jest w tym wszystkim pewna nonszalancja, która doskonale dopełnia ducha opowieści.
Nie przeszkadza mi nawet fanservice (kolejny ukłon w stronę Japonii?): praktycznie wszystkie kobiety na stronach są młode i o posągowych kształtach. Biusty bohaterek bywają czasem wręcz olbrzymie, jak w przypadku Tomie Katany (choć tu akurat autorzy bazowali tę postać na Hitomi aktorce porno). Widać, że przeseksualizowanie bohaterek to decyzja czysto estetyczna, ale mogło być gorzej. Na szczęście nie ma tutaj żadnych gagów z tym związanych ani ujęć na majtki. Format jest nietypowy jak na frankofoński komiks, bo pomniejszony. Zupełnie jak w man… Dobra, wiecie, o co chodzi.
Lastparagraph
Lastman jako swoista europejska manga to dzieło przesiąknięte duchem japońskich klasyków, które autorzy doprawili masą własnych pomysłów. Sięgając po pierwszy tom (jakże z obecnej perspektywy niepozorny), zupełnie nie miałem pojęcia, w jakie rejony skręci ta historia. Jest to zdecydowana czołówka obecnie wydawanych komiksów rozrywkowych.