Wciąż walczyła z chęcią sprawdzenia, czy przypadkiem nie znaleźli zablokowanego przez nią wejścia do wąskiego korytarza, prowadzącego wprost do granicy Lai Silnen, Lasu Śniących. Gdy tylko dotarły do niej pierwsze odgłosy walk, Shana zmusiła Aine, by tam weszła i ruszyła wzdłuż ścieżki, z zadaniem odszukania ojca i ostrzeżenia go przed nadciągającym zagrożeniem. Zdawała sobie sprawę, że jest już za późno na ratunek dla Nomander. Pomimo że potrafiła trzeźwo ocenić szanse na przetrwanie pozbawionego wojowników miasta w starciu z najemnymi oddziałami wroga, po cichu liczyła na to, że być może uda się ocalić przed podobnym losem inne osady zamieszkane przez popleczników Wartów. To zależało jednak tylko od Aine, a ona nadal była dzieckiem.
Szlak prowadzący do dawnej kryjówki Balora wcale nie był bezpieczny — zwłaszcza dla kogoś, kto przemierzał go po raz pierwszy. Zdrowy rozsądek podpowiadał Shanie, że wysyłając w tę trzydniową wędrówkę samotną, pozbawioną jedzenia dziewczynę, tak naprawdę skazuje ją na pewną śmierć. Nawet jeśli uda jej się nie oszaleć w zupełnych ciemnościach i nie zasłabnąć z głodu, by odnaleźć ojca, będzie zmuszona wejść w głąb lasu. Gęstwiny Lai Silnen były zaś jednym z tych miejsc, do których nie zapuszczała się nawet większość najbardziej doświadczonych łowców. Mimo wszystko Shana musiała zaryzykować i to właśnie jej córka — jako najstarsze z przebywających w tym momencie pod jej opieką dzieci — miała zostać posłańcem niosącym złe wiadomości.
— I tak jej nie znajdziesz. To nie ma żadnego związku z tymi ludźmi. Puść ich!
— Tylko jeśli dostanę twoją córkę.
— Z pomocą Bogów jest już dawno na Bezpiecznym Szlaku!
— Ha! — Frithus zaśmiał się chrapliwie, w końcu się od niej odsuwając. — Nadal nic nie rozumiesz? Nie ma już Bezpiecznych Szlaków, nie ma granic i nie ma kapłanów. Czyści usunęli wszystko!
Gdzieś poza nimi rozlegały się trzaski trawiącego dom ognia i huk zawalającego się stropu sąsiedniego budynku. Gdzieś obok przerażone, łkające kobiety starały się uspokoić drżące ze strachu dzieci. Gdzieś dalej, na ciemniejących uliczkach wymarłego miasta, Psy Frithusa zajmowały się leżącymi w okolicy zwłokami, okaleczając je i gwałcąc te z nich, które ich zdaniem jeszcze się do tego nadawały.
Świat, jaki znali, na zawsze pogrążył się w mroku.
Kobieta pobladła, z trudem łapiąc oddech.
— Bractwo nie mogło…
— Nie mogło? — przerwał jej Frithus i wybuchnął sztucznym śmiechem. — Od ponad dwudziestu lat odsyłają w niebyt wszystkich Dawnych Bogów. Kiedyś musiało do tego dojść. Granice? Stare Rody już nigdzie nie są bezpieczne. Polują na nas jak na kaczki. Ale gdy będę miał ziarna… Wszystko się skończy. — Jego oczy zalśniły dziko, gdy do niej mówił. — Arminowie odzyskają należne im miejsce!
— Nie ma żadnych ziaren, Frithusie! To tylko mit! Mit!
— A Loriemisthus jest jedynym i prawdziwym bogiem? — zakpił. — Chcę wiedzieć, gdzie jest twój dzieciak. I powiesz mi to teraz.
Wskazał dłonią na stojące na przedzie grupy pojmanych dziecko — drobnego, jasnowłosego chłopca, który ledwie kilka miesięcy wcześniej nauczył się chodzić. Gdy klęcząca przy nim kobieta to dostrzegła, krzyknęła dziko, oplotła syna rękoma i przycisnęła go mocniej do zroszonej krwią piersi. Jej blade oczy rozwarły się z przerażenia, gdy jeden z najemników, zbliżywszy się do niej, bezwzględnie pozbawił ją nadziei na to, że zdoła go powstrzymać. Ostatkiem sił, rzucając na boki nerwowe spojrzenia, zacisnęła dłoń na nosie i ustach łkającego dziecka, by choć w ten sposób uchronić je przed nieuniknionym. Mężczyzna jednak był szybszy. Siłą wyrwał walczącego o oddech chłopca z objęć oszalałej z rozpaczy matki, posyłając ją kopniakiem na plecy, po czym zupełnie obojętny na jej cierpienie, rzucił dziecko na podłogę u stóp Shany. Małe ciałko uderzyło z hukiem o posadzkę, a wyrywający się z jego piersi bolesny płacz przeszył serca wszystkich kobiet.
— Nie możesz! — Shana pomimo bólu rzuciła się do przodu, lecz silne uderzenie w nerki usadziło ją w miejscu, pozostawiając malca poza zasięgiem jej rąk. — Ziarna Relenvel nie istnieją! — krzyknęła łamiącym się głosem, gdy ciężki młot uderzył w główkę kwilącego dziecka, zamieniając ją w krwawą miazgę.
Recenzja książki znajduję na stronie Ostatniej Tawerny.