Chociaż hype na kino komiksowe trwa już niemal 15 lat i zdaje się nie słabnąć, to pewne wydawnictwa — jak Sandman właśnie — stanowią prawdziwe wyzwanie dla filmowców ze względu na swoją stronę wizualną. Wypadałoby się cieszyć, że twórcy sięgają także i po ten rodzaj komiksu, bo wydawana w latach 1989-1996 seria to opowieść mroczna, pokręcona, miejscami wręcz straszna, umiejąca wciągnąć i zachwycić swoją oryginalnością. Jednak przy każdej adaptacji pojawia się ziarno niepokoju, czy na pewno się uda…
Sen, Morfeusz, Sandman. Kim jest władca snów?
Główny bohater, Sen, to władca snów i krainy marzeń sennych. Jest jedną z nadnaturalnych istot znanych jako The Endless, a jego nietypowe rodzeństwo to Śmierć, Delirium, Pożądanie, Rozpacz, Przeznaczenie i Zniszczenie. Sen, znany też jako Morfeusz, sprawuje kontrolę nad snami wszystkim istot na Ziemi. To blady i wysoki, odziany w czerń mężczyzna z burzą czarnych włosów. Bez problemu mógłby wtopić się w tłum na każdym gotyckim koncercie, chociaż jego wygląd (jak i cały zresztą serial) został uwspółcześniony.
W głównej roli występuje Tom Sturridge — brytyjski aktor, który został wybrany z ponad 200 kandydatów — i bardzo dobrze odnajduje się w tej roli. Jest on protagonistą tej historii, ale nie zawsze pozytywnym bohaterem. Jego Morfeusz jest oszczędny w słowach i gestach (jak zresztą wszyscy „nieskończeni”), potrafi być też okrutny i chłodny. Jednocześnie widz może z nim sympatyzować, bo przez cały sezon obserwuje, jak Morfeusz popełnia błędy i uczy się na nich.
Kiedy Sen zostaje uwięziony w świecie ludzi (bo bogaci Brytyjczycy bawią się czarną magią), całe jego królestwo pogrąża się w chaosie. Brak Snu odbija się też na ludzkości — część osób zapada w pozbawioną marzeń śpiączkę, z której nie jest w stanie się obudzić. Trwa to latami, dla ich samych oraz ich rodzin staje się koszmarem na jawie
Gdy w końcu udaje mu się wydostać z magicznego więzienia, wyrusza na poszukiwanie utraconych insygniów swojej władzy — hełmu, rubinu i woreczka z piaskiem. Odwiedza kolejne krainy i spotyka rodzeństwo, konfrontuje się z demonami, koszmarami, które uciekły z jego świata, oraz ludźmi często równie okropnymi, jak najgorsze nocne strachy.
Karmiąca gołębie i seryjny morderca
Większość z odcinków — na wzór komiksów — to odrębne historie, połączone jedną nicią, czyli motywem Morfeusza powoli odzyskującego moc i próbującego ogarnąć stuletni bajzel. Niektóre epizody przepełnione są napięciem tak gęstym, że można kroić je nożem, inne snują się powoli, opierają na rozmowach i karmieniu gołębi. Wszystko spowija atmosfera senności, gdy fabuła powoli rozwija się, podążając krok w krok za władcą snów. Twórcy nie chcą spieszyć się z opowiadaniem tych historii.
Fani komiksu rozpoznają na pewno wiele dialogów i kadrów żywcem wziętych z kart komiksu, chociaż pokazany w łagodniejszy i bardziej przystępny dla netfliksowego widza sposób, ale bez wielkiej straty dla fabuły. Sama czytałam komiksy całkiem niedawno i przyznam, że była to lektura wciągająca, fascynująca, ale też miejscami trudna.
Wszystkie odcinki Sandmana mają w sobie coś ciekawego: bohatera, który przykuwa uwagę (Boyd Holbrook jako Koryntyjczyk sprawdza się tak bardzo, że chciałabym, by grał od teraz tylko złoczyńców), motyw Kaina i Abla, „seryjną” konferencję czy spotkanie przy piwku raz na sto lat. Na plus liczę fakt, że w odsiewaniu historii z materiału źródłowego twórcy odrzucili motywy z superbohaterami DC, czyniąc z Sandmana osobny, nieskalany trykotem twór. Co więcej, usunięcie z historii niektórych wątków czy postaci nie zepsuło całości.
Na swojej drodze Sen spotyka nie tylko swoje rodzeństwo, ale też ludzi — w tym takich, którzy dobrze wiedzą o istnieniu innych światów. Wśród nich znajduje się egzorcystka Johanna Constantine, którą pragnę wywołać do tablicy.
Nie wiem, czy to mało przekonująca kreacja Jenny Coleman, czy moja czysto subiektywna reakcja na to, że twórcy serialu mieli okazję do wprowadzenia Johna Constantine’a i jej nie wykorzystali, ale ta postać wypada zwyczajnie słabo, między nią i innymi bohaterami nie ma żadnej chemii.
Johanna nie prezentuje się jak interesująca postać, szczególnie jeżeli porównamy ją z kreacjami wspomnianego wyżej Toma Sturridge’a, Kirby Howell-Baptiste w roli Śmierci, Boyda Holbrooka czy Davida Thewlisa. Ten ostatni na przykład został ekstremalnie uczłowieczony względem swojego komiksowego pierwowzoru, ale był w stanie świetnie oddać odstręczającą i okrutną osobowość Johna Dee.
Gwendoline Christie jako Lucyfer to nietypowy wybór, który sprawdził się świetnie (nie powiem, że zaskakująco, bo aktorka z niej wspaniała). Jej Gwiazda Zaranna przemawia łagodnie, a za plecami chowa wielką pałkę. Nie mogę doczekać się jej kolejnych poczynań.
Jak wspomniałam już wyżej, wizualny kwasowy trip, jaki na niektórych stronach komiksu zaserwowano czytelnikom, jest po części niemożliwy do ukazania na ekranie, by każdy kadr się zgadzał. Z tego powodu serial od strony wizualnej jest dosyć stonowany, wygładzony, ale ma swój nowoczesny styl, nie tracąc przy tym ducha oryginału.
Zdarzają się tu momenty piękne i budzące grozę, w których specjaliści od efektów komputerowych dają nam popis swoich umiejętności, ale też widzimy w niektórych momentach efekty kiepskie i dosyć generyczne. Nie wiem, jak Wy, ale ja mam już trochę dość wielkich, otwartych komputerowych przestrzeni, po których snują się różni bohaterowie, patrząc wciąż w dal.
Jak piasek w klepsydrze
Sandman jest produkcją, która oferuje widzowi podróż po naprawdę oryginalnych światach i spotkania z fascynującymi bohaterami, ale w wydaniu przystępnym dla każdego, nie tylko dla fanów szalonych tworów wyobraźni Neila Gaimana i grupy utalentowanych rysowników, ale też zupełnie nowemu pokoleniu fanów.
Ze wszystkich produkcji autorstwa Gaimana, które zostały przeniesione na ekrany w ostatnich latach, Sandman jest na pewno mocną produkcją, wciągającą jak Dobry omen, ale pozbawioną niefortunnego chaosu Amerykańskich bogów.
Twórcom udało się stworzyć historię wciągającą widza w naprawdę fascynujące uniwersum, jednocześnie unowocześniając ją i nie gubiąc ducha oryginału. A to — o ile Netflix będzie zadowolony z wyników oglądalności — dopiero początek tego sennego marzenia.