Tytuł nowego wydawnictwa od Lucrum Games nieprzypadkowo nawiązuje do roztańczonego klasyka. Sobotnia noc to najlepsza pora na spotkania z przyjaciółmi, a impreza spędzona ze znajomymi na ubijaniu potworów potrafi sprawić całkiem sporo frajdy!
„Mam tę moc, mam tę moc!”
Bez wątpienia jedną z największych zalet gry jest jej prostota. Przygotowanie „stołu” zajmuje jakieś osiemnaście sekund, objaśnienie zasad niewiele dłużej – no chyba że towarzystwo już od jakiegoś czasu „uzupełnia manę” trunkami z lokalnej tawerny. Jednak nawet wtedy, każdy kto dysponuje przynajmniej czterema ciągle funkcjonującymi synapsami mózgowymi, powinien poradzić sobie w ogarnięciu o co tutaj chodzi.
„It’s time to choose”
Każdy z graczy wybiera sobie dwóch bohaterów spośród dziesięciu „klas” – piewców równouprawnienia ucieszy fakt, że wszystkie postacie mają wariant damski i męski. Runda rozpoczyna się od ujawnienia kart potworów, z którymi przyjdzie nam się mierzyć podczas rajdu. Nasi protegowani „przypisani” są do lewej lub prawej ręki (fani dowcipów o „Basi Rączkowskiej” doskonale odnajdą się w sytuacji). Zadaniem gracza jest położenie odpowiedniej dłoni na karcie potwora – jeśli heros posiada umiejętności pozwalające pokonać maszkarę, wygrywa i zdobywa nowe „skille” oraz złoto. Z czasem trafiamy oczywiście na coraz mocniejsze bestie.
Alkohol: 1, Bohaterowie: 0
Swoją drogą Gorączka Podziemnej Mocy wydaje się dawać tym więcej radości, im częściej graczom przydarzają się jakieś pomyłki lub chaotyczne walenie łapami po stole (bo z grubsza na tym opiera się rozgrywka). Produkcja Lucrum Games wymaga od nas umiejętności szybkiego kojarzenia faktów i refleksu – czynnik losowy został przez twórców ograniczony praktycznie do zera. W drodze losowania wybiera się jedynie „ostatniego bossa” podziemi. Dla mnie to duży plus, bo w wielu „większych” tytułach o wyniku dwugodzinnej partii decyduje czasem jeden rzut kością, co bywa irytujące.
Z kim to się je?
Tak samo jak sobotnia impreza, Gorączka Podziemnej Mocy najlepiej sprawdza się w większej grupie. Graczy może być maksymalnie pięciu i dopiero przy takiej liczbie tytuł naprawdę pokazuje pazury! Istnieje także wariant „dla dwojga”, jeśli jednak liczycie, że klepanie potworów z drugą połówką jest nie tylko romantyczne, ale i ciekawe, to poczujecie się rozczarowani. Przy małej ilości śmiałków rozgrywka traci dużo ze swojej intensywności i dość szybko się nudzi.
Jest i mapa
Instrukcja do gry zajmuje raptem sześć stron – tak naprawdę starczyłaby jedna, ale wydawca bardzo szczegółowo opisał wszystkie sytuacje oraz warianty. Dlatego nie ma opcji, abyśmy podczas naszej wyprawy do podziemi chociaż raz się zagubili. Jak już wcześniej wspominałem – zasady są na tyle proste, że nawet pijany szympans już przy pierwszym podejściu powinien „kumać” o co w tym wszystkim chodzi.
„You one ugly motherf***.”
Jak przystało na produkcję wymagającą refleksu, treść kart jest przejrzysta i czytelna. Złośliwi mogą powiedzieć, że szata graficzna wygląda dość ubogo. Zgodziłbym się z nimi, ale nie jestem złośliwy, więc stwierdzę po prostu, że twórcy poświęcili efektowność w imię efektywności. Zamiast obrazków na poziomie znanym z Magic: The Gathering, otrzymujemy za to zabawne nazwy potworów. I tak, nasi bohaterowie zmierzą się między innymi z Nakoksowanym Bykiem, Brudnymi Naczyniami, Niedowidzącym Cyklopem, Wysoką Gorączką czy Porucznikiem Jaszczurem.
Tylko pamiętaj o zabezpieczeniu
Gorączka Podziemnej Mocy wydana została w malutkim pudełeczku, które niejeden uparciuch wciśnie do kieszeni od kurtki. Dlatego zabranie jej na „sobotnie balety” nie będzie wymagało od nas taszczenia ze sobą dodatkowego tobołka. Moją obawę wzbudza jednak wytrzymałość zestawu – karty i instrukcja wykonane zostały z bardzo „cienkich” materiałów, które już po kilku rundach zaczęły nosić pierwsze „ślady użytkowania”. Jeśli gorączka ogarnie wasze spocone łapska lub grze towarzyszyć będą chipsy i klejące napoje, koniecznie zainwestujcie w folijki ochronne!