Milczący, oszczędny graficznie, pełen upartego nastoletniego buntu komiks. Ze smaczkami dla geeków i feministek.
Czas to tylko stan umysłu
W wieku nastu lat, czy na początku studiów, można było zasnąć o dowolnej porze i wstać o jeszcze dziwniejszej. Czasem po dwunastu godzinach snu, kiedy indziej po czterech. Znosiło się do pokoju sztukę i literaturę z przeróżnych epok, oglądało stare filmy, słuchało muzyki z zupełnie innego czasu. Kochaliśmy punk, surrealizm, Oscara Wilde’a i Lobo z lat 90. Powodem wcale nie były całonocne imprezy. Jak wspomniano w jednej recenzji The Black Holes na Zona Negativa – w takim wieku żyje się trochę poza czasem. Do tego świat dorastania jest zwykle kolektywny, za to niekoniecznie koedukacyjny. Z takiego punktu wyjścia mogą wyrosnąć achronologiczne historie jak Paper Girls czy powieść graficzna Borji Gonzáleza.
González powiedział w wywiadzie dla Zony Negativy, że tworząc komiksy stara się, żeby czytelnik był równie zagubiony, jak bohaterowie („Intento que el lector se sienta tan perdido como los personajes”). Dlatego też zaczynając The Black Holes dowiecie się tylko, że jest rok 1856, a wszystko dzieje się w lesie. Z kolei za chwilę będzie 2016 na przedmieściach lub w niewielkim miasteczku. Następuje spotkanie dwóch osób, które razem oglądają gwiazdy i wymieniają o nich uwagi, zupełnie się przy tym nie rozumiejąc.
Romantyzm i co po nim
1856 oznacza epokę, w której od niedawna nie ma już Mary Shelley ani Ady Lovelace. Obie żyły w czasach wielkich zmian społecznych, walczyły o swoją emancypację każdego dnia, tworzyły, a po śmierci… ich osiągnięcia na długo przepadły. Shelley jest obecnie uznawana za pierwszą pisarkę science fiction, Lovelace – twórczynię podstaw programowania. Żadna z nich nie pojawia się bezpośrednio w komiksie Gonzáleza, ale jego bohaterka z XIX wieku na pewno chciałaby pójść w ich ślady, pisać dziwne wiersze, nie poddawać się wymogom bycia ładną i miłą. Zostaje jej snucie się po lesie i opowiadanie strasznych bajek młodszej siostrze oraz unikanie dwóch starszych – wrednych, za to bardzo poprawnych. Dziewczyny z XXI wieku zasadniczo wciąż chcą tego samego. Grać przesadzonego punka, którego epoka dawno się skończyła. Łazić po nocy na lody. Czytać Carla Sagana i patrzeć w gwiazdy. Pragnienie wolności, czyli życia według własnych potrzeb i pomysłów, łączy bohaterki ponad wiekami.
Wśród swoich inspiracji artystycznych González wymienia między innymi Moebiusa, Corbena czy Mignolę, chociaż w jego planszach odnajdziecie przede wszystkim tego ostatniego. Rysunek opiera się na mocnym konturze wypełnionym płaską barwną plamą, pokazuje minimum szczegółów. Dziewczyny nie mają nawet twarzy, chociaż rozpoznacie je bez problemu po… tu pewnie ukrywają się geniusz rysownika i tajemnice rzemiosła. Być może chodzi o następstwo postaci w kadrach, może o sposób, w jaki się ruszają. Pozy i chód bohaterek to kolejny element wizualny wart drobiazgowej analizy – wszystkie są wdzięczne, dziewczęce, płynne. Jednocześnie González ich nie przeestetyzuje, czasami się garbią, „zawieszają” patrząc w przestrzeń. Autor świetnie czuje tkaniny i suknie, ich układ oddaje nie tylko chód bohaterek, ale także ich emocje.
Nostalgeek w czarnej dziurze
The Black Holes to niewielka powieść, właściwie nowela, graficzna. Opowiada o krótkim epizodzie, spotkaniu w 1856 i 2016, paru próbach punkowej kapeli i wypadach na plażę, nic wielkiego, wszystko po sąsiedzku. W komiks trzeba się wsłuchać, obiecywane przez Gonzáleza zagubienie na pewno dopadnie was już na początku, za to końcówka pozwoli zobaczyć całość w nowym świetle i docenić strukturę tej historii. Maniacy popkultury docenią plakaty i inne dobra zgromadzone w tajnej piwnicy Czarnych Dziur – dziewczęta kochają Porywaczy ciał z 1956, muzykę na kasetach, gry wideo… Dodajcie do tego plakaty gwiazd punka i znajdziecie się gdzieś w szalonych latach 80. Wszystkie te dobra zalegają pewnie też w pokoju autora, który w dzieciństwie był indoktrynowany przez mamę horrorami, a przez tatę – komiksem frankofońskim i RPG.
Borja González to ciekawy twórca, którego kariera dopiero się zaczyna. Jego pierwszym szerzej znanym komiksem była La Reina Orquídea (Królowa Orchidea, 2016), bardzo podobna do The Black Holes w warstwie wizualnej. Od wczesnej młodości publikował ziny, potem przeszedł na oficjalny self publishing zakładając z przyjaciółmi El Verano del Cohete (to nawiązanie do jednego z opowiadań składających się na Kroniki marsjńskie, noszącego w polskiej wersji tytuł Letnia noc). Z kolei recenzowany tu komiks trafił do dużego gracza – Random House. Non Stop Comics wydało go bardzo elegancko, delikatna kolorystyka wygląda świetnie, a farba przyjemnie pachnie. Odpowiedzialna za tłumaczenie Iwona Michałowska-Gabrych dała dziewczynom potoczysty, mówiony język brzmiący bardzo realistycznie, dzięki czemu całość dobrze się czyta, a nie tylko ogląda. To pozycja dla miłośników komiksu artystycznego lub obyczajowego, kina mumblecore, nerdów miło wspominających czy kultywujących nastoletnie fascynacje, no i czytelników o nieco bardziej poetyckiej duszy.