Wersja na PlayStation 4
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy podczas ogrywania drugiej części gry Star Wars Battlefront, to nowa linia stylistyczna. Od razu przywiodła mi na myśl Battlefielda 3 i jego niezapomniany soundtrack wraz z fantastyczną oprawą, która zawierała charakterystyczne zakłócenia, niczym z rozmagnesowanej kasety VHS. Zabieg ten zdecydowanie wprowadził powiew świeżości do serii oraz zasygnalizował jej przeskok do XXI wieku. Mając to w pamięci, byłem pozytywnie nastawiony na drugą odsłonę Battlefronta. Niestety… Czar prysł tak samo szybko, jak się pojawił. Głównym tego powodem było zaprezentowanie klasycznego motywu muzycznego Gwiezdnych wojen do tej futurystycznej, hologramowej linii stylistycznej. Według mnie, obie rzeczy całkowicie do siebie nie pasują. To tak, jakby do wspomnianego wyżej Battlefielda 3 zamiast nowego soundtracka, który idealnie wpasował się w klimat, dać klasyczny motyw z Battlefielda 1942…
Pierwsze koty za płoty, może to tylko moje widzimisię? Efektowny trailer, w którym Finn opowiada, co czeka gracza w becie, zrobił na mnie wrażenie. Odpalam zatem pierwszy tryb gry. Niech produkcja przytłoczy mnie rozmachem. Galaktyczny szturm – czterdziestu graczy. Dostępna mapa to planeta Naboo, z pałacem, który mieliśmy okazję poznać w Mrocznym Widmie. Obrona przed AT-AT zastąpiona jest tutaj etapową defensywą przed szturmem robotów na pałac królowej. Gra przydziela mnie na stronę droidów. Dostępne klasy to standard: szturmowiec, wsparcie, oficer oraz snajper. Wybieram wsparcie, niech blaster stopi się z moją robotyczną ręką.
Na początek pierwsza nowość, mianowicie mecz rozpoczyna się małym intro. Fajna sprawa, buduje klimat i pozwala się wczuć w sytuację. Lepsze to niż rzucenie gracza na mapę i pokazanie mu czasu oczekiwania na resztę zawodników. Ale im dalej w las, tym paradoksalnie mniej drzew. Oczarowany zwiastunami wypełnionymi wybuchami imploderów termalnych i gwiżdżących laserów, myślałem, że rozgrywka wgniecie mnie w fotel. W rzeczywistości jednak, biegałem po pustej mapie. Niestety, blaster będę mógł odsprzedać z dopiskiem: „Prawie nie używany”. W tym sensie, że zanim dojdzie do walki, to zdąży się człowiek znudzić. A kiedy już mamy szansę stopić kilka pancerzy, konfrontacja kończy się w przeciągu sekund. Niby fajnie, niby ładnie i więcej wszystkiego, ale zdecydowanie czegoś brakuje. Może dlatego, że jestem fanem klasycznej trylogii, a nie „nowej”. Lecz nie zmienia to faktu, że starcia w becie nie porywały. Zdecydowanie pierwszy Battlefront jest bardziej emocjonujący.
Najciekawszą z nowości, które pojawiły się w becie, był system chłodzenia broni. Liczyłem co prawda na wprowadzenie wymiany magazynków, niczym w Star Wars Republic Commando, ale nie mogę narzekać. Blastery nadal bazują na odprowadzaniu ciepła, które tutaj jest ulepszone. Są bowiem trzy sposoby schłodzenia swojej giwery. Pierwszy to po prostu zaprzestanie strzelania. Czerwona lufa zacznie się automatycznie ochładzać, ale jest to najdłuższa droga do wznowienie ostrzału. Drugi sposób to wciśnięcie przycisku chłodzenia, który odpowiada zmianie magazynka. Broń przechodzi w tryb ekspresowego pozbywania się ciepła przez radiatory. Pozwala to nam na ponowne prowadzenie ognia w czasie standardowego przeładowania broni. Trzeci tryb następuje po rozgrzaniu lufy do białości. Wymusza to awaryjne chłodzenie i małą minigierkę. Mianowicie, opadający pasek chłodzenia przejdzie przez dwie strefy: szerszą niebieską i węższą żółtą. Aktywowanie niebieskiej pozwala na standardowy tryb chłodzenia, a podjęcie ryzyka i trafienie w żółtą da nam możliwość krótkiego strzelania bez zwracania uwagi na grzanie się podzespołów. Miła odmiana, która wymaga od gracza przemyślanego prowadzenia ognia, aby w momencie walki nie obudził się z ręką w przysłowiowym nocniku. Porażka w tej minigierce skutkuje znanym nam wszystkim poparzeniem ręki (tak, nawet tej u droida…) i dłuższym czasem oczekiwania na odzyskanie sprawności bojowej.
Drugą nowością jest wprowadzenie powszechnie znanych skrzynek z kartami. Będą one kusiły graczy mikropłatnościami, aby stać się lepszymi od innych. Na szczęście nie zauważyłem żadnych legendarnych pakietów rodem z Call of Duty. Wszystko wskazuje na to, że na każdą pozycję ze zrzutów da się zapracować fragami i swoimi umiejętnościami w normalnej grze. W becie można je było odblokowywać przez kupowanie ich za kredyty zarabiane podczas meczów lub za wykonywanie wyzwań klasowych. Minusem jest to, że wszystko, co da się odblokowywać w grze, podległe będzie skrzynkom, nawet bronie. Ale na szczęście nie denerwuje to tak, jak w innych produkcjach zawierających ten element.
Trzecia ważna nowość w grze, która zdecydowanie wpływa na jej korzyść, to wprowadzenie waluty drużynowej, zdobywanej za efektywność gracza podczas meczu. Dostajemy jej więcej, jeżeli poruszamy się w obrębie swojej czteroosobowej drużyny. Formowane są one na bieżąco po każdej śmierci gracza. Między spawnami jest czas oczekiwania. Nie obowiązuje on wtedy, kiedy uformuje się drużyna. Przyspiesza to odrodzenie i nie wybija z rytmu. Za wspomniane wyżej kredyty kupujemy jednostki wsparcia, inne dla każdej frakcji, oraz pojazdy, jak i bohaterów. Nareszcie nie trzeba biegać po mapie, niczym kot z chorym pęcherzem, w poszukiwaniu znaczka statku lub bohatera, którym chcemy polatać/pograć. Im jako gracz jesteś lepszy, tym szybciej zapracujesz na swoją jednostkę wsparcia lub specjalną postać (należy zaznaczyć jednak, że jest ich określony limit na mapie, aby nie doszło do tego, że walczą ze sobą armie klonów Hana Solo i Dartha Maula). Co ważne, jednostki te nie są tak niezwyciężone jak bohaterowie w pierwszej odsłonie tej gry. Ich żywotność jest taka sama jak w klasycznych czterech klasach. Z tym, że ich perki oraz oręż są bardziej efektywne aniżeli standardowe uzbrojenie żołnierzy.
Czwartym usprawnieniem jest fantastyczny tryb walk powietrznych. Przewidziany na dwudziestu czterech graczy. Zdecydowanie tryb ten spełnił moje wymagania po zaprezentowanym wcześniej zwiastunie. Bardzo dynamiczny i efekciarski. Fantastyczne, udźwiękowienie i system celowania, pozwalają na efektywne strącanie jednostek przeciwnika z przestworzy. W porównaniu z poprzednią częścią, walki powietrzne są o klasę, ba, kilka klas lepsze. W tym trybie spędziłem zdecydowanie najwięcej czasu i nabiłem najwięcej strąceń. Luke Skywalker i jego akrobacje przy Gwieździe Śmierci mogą się schować.
Ostatni udostępniony rodzaj rozgrywki to Atak, na mapie Takodana z Przebudzenia Mocy. Proste capture the flag. Konstrukcja tej konkretnej mapy ustawia siły Nowego Porządku na przegranej pozycji. Wydarcie paczki z rąk Rebelii to pół biedy. Prawdziwa jatka zaczyna się w momencie podjęcia próby przedostania się do statku ewakuującego siły białych kasków. W moim odczuciu tryb ten jest odrobinę niezbalansowany, ale przy wykorzystaniu solidnego taktycznego i drużynowego podejścia do problemu – jak najbardziej wykonalny. Tak samo jak w przypadku bety pierwszego Battlefronta i nieszczęsnego szturmu AT-AT na Hoth. Ludzie narzekali na zbyt wysoki poziom trudności dla Rebelii (tak jakby im kiedykolwiek było łatwo…). W efekcie tego, podczas prezentacji finalnej wersji, poziom trudności został znacząco obniżony, a Rebelianci nagle, praktycznie za każdym razem, potrafili obronić się na mroźnej planecie, próbując zmienić bieg historii. Czy tak samo będzie w tym przypadku? Czas pokaże. – Kacper Grzeszczuk
Wersja na XBOX One
Ten weekend spędziłem bardzo przyjemnie grając w wersje testową najnowszego Battlefronta. Rozmach graficzny z jakim stworzono tą grę, przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Widać, że dokonano wielu poprawek w stosunku do części pierwszej oraz udostępniono obsługę HDR, dzięki czemu woda świetnie odbijała światło słoneczne na planecie Maz Kanaty. Czasem generowane tekstury dalszego planu się lekko rozmywały, co było również bolączką xbox-owej wersji pierwszego Battlefronta z 2015 r. Jednak jest jeszcze trochę czasu, a twórcy mogą wydać odpowiedni patch naprawiając te niedociągnięcia.
Podczas starcia na większej mapie zauważyłem, że często coś przenosiło zarówno mnie jak i innych gracz w odległe miejsce. Nie sądzę, żeby był to problem związany z połączeniem sieciowym, gdyż zdarzało się to dość często i mogłem zobaczyć jak inni zawodnicy też zostają w „magiczny” sposób teleportowani. Cóż, to tylko „beta”, dlatego takie niedociągnięcia mają tutaj swoje usprawiedliwienie. Troszkę zdziwiła mnie też nieporęczna domyślna klawiszologia, ale tą możemy zmienić w każdej chwili.
Generalnie odwiedzając jeszcze Naboo i walcząc X-wingami w kosmosie odniosłem wrażenie, że oddano nam większe, a przy tym żywsze lokacje wypełnione cywilami czy innymi statkami kosmicznymi. Na polach bitew pojawiają się klasy, tak charakterystyczne dla pierwszej „generacji” tego tytułu z lat 2004 /2005. Co najważniejsze, tym razem to nie przypadkowość rządzi o tym, czy siądziemy za sterami maszyn. Teraz poświęcamy swoje zdobyte na froncie punkty aby zrespawnować się za kokpitem machin wojennych. Na koniec dodam, że liczę też na zmianę interfejsu głównego menu – w pierwszej chwili naprawdę czułem się zagubiony. Chętnie zobaczę efekt końcowy i mam nadzieję, że twórcy odniosą się do uwag, które zostaną dostarczone przez graczy. – Bartosz Stuła