Pierwszy tom Cody oceniłem bardzo wysoko i do dziś zdania nie zmieniam. Tytuł stanowił bardzo mocny wstęp do świetnie nakreślonego świata łączącego baśniową krainę z postapokalipsą. Drugi tom już tej mocy nie posiadał – dalej oferował przyzwoitą historię, lecz już bardziej sztampową. Na całe szczęście trzecia i zarazem ostatnia część to powrót do szczytowej formy.
Na drodze gniewu
Główny bohater historii, bard Hum, gotów był uciekać się do oszustw i podstępnych czynów, byle tylko móc przyrządzić dekokt. Magiczna substancja miała doprowadzić do porzucenia przez jego żonę, urczycę Serkę, pragnienia zemsty na swoich stwórcach – Mrocznych Panach. Tyle tylko, że wszystko to robił Hum bez wiedzy małżonki, która wcale zmieniać się nie chciała – co doprowadziło do ich rozstania na końcu drugiego tomu. Trzecia część zaczyna się zatem od całkowitego upodlenia barda, który straciwszy wszystko, postanawia imać się najbrudniejszych robót dla syreny Złotki. Jednak nawet taki los nie jest pisany bohaterowi, któremu przychodzi zmierzyć się z konsekwencjami swoich wcześniejszych uczynków.
Tym samym Hum, który sam siebie określał mianem „narratora wyrzuconego z własnej opowieści”, zaczyna odgrywać ważniejszą rolę. Był on dotychczas najmniej ciekawą postacią w świecie przedstawionym, lecz w tomie trzecim przychodzi mu w końcu nabrać charakteru. Rozwinięty zostaje także świat przedstawiony – i to w iście epickim stylu. Już wcześniej dochodziło na kartach komiksu do potyczek pomiędzy resztkami zwaśnionych stron, jednak skala konfliktu w ostatnim tomie urasta do poziomu ostatecznej bitwy, pełnej niespodziewanych zwrotów akcji. Dzieje się dużo, a co kilka stron dochodzi do fabularnej wolty. Uwielbiam być zaskakiwany przez fabułę i Spurrier wiele takich okazji mi dostarczył.
Pierwotne ujęcie historii w dwunastu zeszytach w dwunastu zeszytach dało scenarzyście większą kontrolę nad prowadzonymi wątkami. Fabuła trzeciego tomu rzuca Huma do różnych miejsc znanych z poprzednich odsłon, a pewne, czasem drobne, elementy wydarzeń okazują się mieć reperkusje na końcu historii. Swoją rolę odgrywa nawet spotkany w pierwszym tomie szkielet smoka, którego pragnieniem jest, by ktoś w końcu podrapał go po rzyci. A i mój ulubiony pięciorożec doczekuje się kolejnych rogów (i nie tylko!).
Pamiętniki niedokończone
Chwaliłem w recenzji pierwszej części narrację z offu (co mi się nie zdarza), która w komiksie Spurriera przybiera formę quasi-pamiętnika, quasi-listu miłosnego do Serki. W trzecim tomie jest to poprowadzone w jeszcze ciekawszy sposób, gdyż w dymkach pojawiają się liczne przekreślenia, symbolizujące wewnętrzną bitwę myśli bohatera. A już w ogóle skradł moje serce fakt, że (SPOILER!) okazuje się na końcu, że żadne słowo ostatecznie nie zostało spisane, dziennik Huma jest pusty, a wszystkie te wewnętrzne bitwy miały miejsce li tylko w głowie bohatera.
Piękny koniec
W recenzjach poprzednich tomów wznosiłem peany na cześć rysownika Matiasa Bergary i równie tu ważnego kolorysty Michaela Doiga i niewiele więcej mogę teraz powiedzieć. Jedynie tyle, że eskalacja konfliktów pozwoliła im jeszcze bardziej zaszaleć i stworzyć pełne epickiego rozmachu kadry. Portfolio obu artystów wciąż nie jest obszerne, ale mam nadzieję, że ich kunszt przyjdzie mi podziwiać jeszcze wiele razy.
Prawdziwego artystę poznaje się zarówno po tym, jak kończy, jak i zaczyna
Będę tęsknił za tym światem, za tą bezkompromisowością, ba, nawet za tymi bohaterami. Jednocześnie bardzo szanuję Spurriera za stworzenie zamkniętej całości. Świat jest pełen historii przeciąganych w nieskończoność lub niespodziewanie kończących się przedwcześnie, bo wydawnictwu nie zgadzają się cyferki. W tym przypadku powstała kompletna historia z satysfakcjonującym finałem. Z całą powagą mogę ogłosić, że trzy tomy Cody składają się na najlepszą miniserię, jaką czytałem w 2020 roku.