Venom miał szansę skorzystać z trwającej wciąż fali popularności filmów komiksowych, skierowanych do starszego odbiorcy, w przeciwieństwie niż typowe pozycje MCU. Sukces Logana udowodnił, że da się na dużym ekranie opowiedzieć poważną historię z popularnymi bohaterami i supermocami w tle. Można było mieć spore oczekiwania po zaangażowaniu w produkcję Toma Hardy’ego i Michelle Williams. Jak jednak rzeczywistość zweryfikowała nadzieje?
Jak Yin bez Yang
Iron Man odmienił na dobre segment filmów wysokobudżetowych. Chociaż, właściwie to stanowił początek projektu, którego efekt mogliśmy zobaczyć w 2012 roku za sprawą Avengers. Mam na myśli koncepcję kinowego uniwersum, w którym kolejny filmy franczyzy nie muszą być wyłącznie sequelami, ale jednocześnie tworzyć wspólną całość. Pomysł przynoszący świetne wyniki finansowe został podchwycony. I tak Fox wyszedł poza główną serię X-Men za sprawą filmów o Wolverinie i Deadpoolu, jednak z różnym efektem końcowym. Problemy toczą także Warner Bros., którego uniwersum DC w dużej części okazało się serią rozczarowań przez kopiowanie schematu MCU.
Teraz kawałku tortu chce i Sony. Wytwórnia wprawdzie zawarła z Marvelem umowę, przenoszącą aktorskiego Spider-Mana do świata Marvel Studios, lecz do ich dyspozycji wciąż pozostało mnóstwo postaci związanych z Pajączkiem. Stąd pomysł na rozkręcenie uniwersum opartego o ikonicznych wrogów Petera Parkera. Jednak z racji jego braku samego herosa pomysł wydawał się dość dyskusyjny. Mimo wszystko jest w takiej konwencji potencjał na opowiedzenie ciekawych historii. Dlatego też na horyzoncie mamy Morbius: The Living Vampire z Jaredem Leto, a premierę właśnie zaliczył Venom. W przypadku tego drugiego pozostaje tylko zadać pytanie „co poszło nie tak!?”
Ale co, jak i dlaczego?!
Odnoszę wrażenie, że narracja Venoma jest równie burzliwa co doniesienia na tematu procesu jego powstawania. W efekcie tak naprawdę nie wiem o czym jest film Rubena Fleischera. Brak w nim jakiegoś motywu przewodniego. Całkiem klimatyczny początek zapowiada horror o tytułowym symbioncie przejmującym kolejne ofiary na Ziemi. Dochodzi do tego thriller, w którym grany przez Toma Hardy’ego dziennikarz śledczy Eddie Brock, z powodu jednego pechowego wywiadu, traci swoje dotychczasowe życie. Wkrótce natomiast dotknięty zostaje tajemniczą siłą. Mimo, że historia zalatuje kliszami, śledzi się ją całkiem przyjemnie, ale tylko na początku.
Jak mogliśmy usłyszeć w prasie, w środku produkcji, Sony zarządziło zmianę Venoma w blockbustera mogącego się zmieścić w kategorii PG-13. Po efekcie finalnym jak najbardziej jestem w stanie dać wiarę tym słowom. Film nagle pokazuje kompletnie inne oblicze. Znikają rodzące ciarki eksperymenty na ludziach, nagłe morderstwa, a do bólu komiksowy Symbiont zaczyna za to rzucać suchymi żartami. Pojawia się coś w stylu buddy movie, w którym Eddie i jego pasożyt, jako dwa sprzeczne charaktery, muszą ze sobą współpracować dla większego dobra. Problem w tym, że ktoś z twórców lub kierownictwa nie mógł się zdecydować, który koncept ma napędzać film.
W połączeniu z okropnym, chaotycznym montażem, dostajemy sklejkę dwóch różnych dzieł, które z opłakanym skutkiem próbują tworzyć jaką całość. Coś jakby wziąć dwa puzzle z różnych zestawów. Może i da się je połączyć, tylko nijak nie powstanie z nich to, co trzeba. W efekcie żaden z pomysłów nie ma szans się rozwinąć i rozczarowuje, a fabuła łączy poważne elementy z przaśną zabawą, dając twór absurdalnie głupiutki.
W tym szaleństwie jest metoda?
Nie oszukujmy się jednak. Wiele osób może zdecydować się na seans tylko ze względu na znane nazwiska w obsadzie albo właśnie samą obecność Venoma siejącego spustoszenie. Cóż, Tom Hardy to świetny aktor, realizujący się w niemal dowolnej roli. Grając Eddiego dwoi się i troi, aby jakoś uratować ten scenariuszowy bałagan. Wypada zarówno bardzo dobrze jako charyzmatyczny reporter jak i postać, którą zawładnął obcy. Słyszący głosy, walczący z samym sobą i pochłonięty pewnym szaleństwem. Ogląda się to naprawdę dobrze. Hardy zaskakująco dobrze odnajduje się także w momentach komediowych, próbując złagodzić mordercze zapędy swojego partnera.
O reszcie ról niestety tak dobrze nie można się wypowiedzieć. Bohaterka grana przez Michelle Williams została po prostu skrzywdzona przez scenariusz. W tym przypadku otrzymujemy postać papierową, znajdującą się w filmie tylko po to, by odhaczyć kilka obowiązkowych schematów fabularnych. Riz Ahmed za to odgrywa antagonistę oszalałego na punkcie ratowania ludzkości, w raczej wątpliwy sposób. Szkoda się rozwodzić.
Przed premierą sporo mówiło się o niskiej jakości efektach specjalnych. W istocie rzecz nie ma się aż tak źle. Komiksowa postać Venoma nie jest łatwa do przełożenia do formy filmowej, o czym mogliśmy się przekonać już w przypadku Spider-Mana 3. Faktycznie i tutaj potwór zachwytu nie wywołuje, zwłaszcza podczas dłuższej sekwencji walki w okolicach finału. Wychodzą tam na wierzch wszystkie niedoróbki detali. Rzadko kiedy jednak Symbiont ukazany zostaje w swej pełnej formie. Przede wszystkim widzimy Toma Hardy’ego, któremu coś dzieje się z oczami, a pojedyncze kończyny nagle wydłużają się w glutowatej postaci. Na ekranie kina wyglądało to nieźle.
Ja Symbionta nie wpuszczę…
Nie będę ukrywał, że Venom jest dla mnie rozczarowaniem. Chaotyczny, głupiutki i właściwie nijaki. Możemy go ustawić w rządku z najgorszymi filmami komiksowymi tej dekady obok części „hitów” DCEU. Mimo wszystko seans sprawił mi pewną przyjemność. Kiedy czerstwe żarty i paskudne cięcia nie żenowały, to nieźle bawiłem się za sprawą świetnego, głównego aktora i coraz to bardziej kiczowatych i absurdalnych zwrotach akcji, przywodzących na myśl superhero z lat dziewięćdziesiątych. W takim układzie, film może zrobić furorę podczas ironicznego, grupowego oglądania. Czy jednak warto zrobić to w kinie? Zdecydowanie nie. Nie chciałbym, żeby Venom okazał się zarówno początkiem jak i końcem uniwersum Sony. Finał, który obrał zdecydowany, luźny ton, daje nadzieję, że potencjalny sequel mógłby okazać się oryginalną, przyjemną komedią. Jednakże to, co będzie dalej, zależy od wyników finansowych. Warto więc na pewno przyjrzeć się box office’owi Venoma po weekendzie otwarcia.
Dziwne jest to że po senasie Venoma, postać która budziła trwogę w komiksie, wydaje się w sumie całkiem sympatyczna 🙂