Książka składa się z kilku opowiadań o znamiennych tytułach, m.in. Szkodnik, Cerber, Miara, Wykolejeniec. Każda z opowieści przedstawia inny problem, znajdujący się jednak w kręgu ogólnej myśli autora – badań genetycznych. W konsekwencji eksperymentów zostaje stworzona nowa rasa ni to ludzi, ni zwierząt.
Rzućmy okiem na okładkę
Bartłomiej Kurkowski obiecuje czytelnikowi wiele. Bezbronny książkoholik, stojący przez wyborem: kupić, nie kupić, po przeczytaniu zajawki na tylnej (czerwonej!) okładce Hycla prawdopodobnie skusi się na kilka wieczorów z bohaterami opowiadań. Wszystko rozpoczyna się od tajemniczej epidemii, której konsekwencją jest śmierć wszystkich zwierząt (i nie tylko) na świecie. Ich brak potęguje poczucie samotności u ludzi. W konsekwencji decydują się oni na eksperymenty genetyczne w laboratoriach. Tworzą oni kreatury, które swoim wyglądem przypominają zarówno ludzi, jak i zwierzęta. Autor określa taką formę badań genetycznych jako zabawę w Boga. Brzmi nośnie, nie? Ale czy rzeczywiście, zgodnie z tym, co pisze Kurkowski, „bycie człowiekiem staje się trudniejsze niż bycie Bogiem”?
Gra pozorów
Cykl opowiadań otwiera cytat z książki George’a Orwella Folwark zwierzęcy, „Żadne zwierzę nie zabije innego… [bez powodu]”. Blurb na tylnej okładce w połączeniu z przytoczonym fragmentem to delikatna sugestia odautorska, jako że i człowiek, i zwierzę znajdują się na tym samym poziomie. Współcześnie organizowanych jest wiele spotkań, podczas których temat animal studies jest szeroko omawiany. Czytelnik może domniemywać, iż książka również wpisuje się w ten nurt i opowiedziana w niej historia (bądź historie) otworzą mu oczy na pewne niedostrzeżone dotąd kwestie. Płonne nadzieje bezbronnego książkoholika, jeśli oczekuje on quasi-naukowej pogadanki dotyczącej zagrożeń związanych z eksperymentami genetycznymi na zwierzętach.
O tekście w ogóle
Autor przyjął koncepcję pisania krótkich, czasem bardzo krótkich, zdań pojedynczych. Jest to bardzo uciążliwe dla czytelnika przez pierwsze kilka(naście stron), później uwagę przyciągnąć mogą inne, równie niezadowalające, elementy. Opowiadania przedstawiają różne ujęcia tego samego tematu i może byłyby one ciekawe i zaskakujące, gdyby nie ilość odniesień do innych dzieł kultury. Jeden z rozdziałów opisuję historię podobną do tej, która opowiedziana została w Igrzyskach Śmierci – polowanie, ofiary, pełna kontrola nad sytuacją. Później inny (a może ten sam?) bohater niczym Max Payne przemierza ulice i stara się panować nad sytuacją – jest rynsztok, miejski slang, smycze, broń. Odbiorca, czytający z zaangażowaniem kolejne rozdziały, niestety gubi się fabularnie i nie może mieć pewności, czy opowiedziane historie łączy coś więcej niż zbieżność imion bohaterów (a to też nie zawsze. Świniaki, wilczyce, tygrysy, lisice i co sobie tylko autor wymyśli przemierzają w watasze ulice albo kanały w tylko sobie wiadomym celu. Albo i bez celu. Żadna z historii bowiem nie zostaje na długo w pamięci czytelnika).
Ale po co?
Był potencjał, chyba. Szkoda, że autor nie poprowadził konsekwentnie swojego planu fabularnego, tylko zdecydował się wymieszać wszystkie koncepcje i połączyć je we względną całość. Dodatkowo zniechęcać może fakt, iż korektor Hycla nie zauważył kilku błędów, które zapewne wyłapie czujne oko książkoholika, bezbronnego, a jakże! Pomimo ciekawej okładki autorstwa Magdaleny Muszyńskiej i potencjalnie nośnego początkowego pomysłu, książka to nieudany debiut. Prawie trzysta stron zdań pojedynczych, pisanych trochę na siłę i dla zabicia czasu, to inicjatywa bez przyszłości na rynku literackim.