Wydawca reklamuje Siedmiu książąt i tysiącletni labirynt, nazywając go gotycką opowieścią grozy. Jednocześnie okładka już z daleka wydaje się przesadnie urocza. Czy można połączyć słodki sposób rysowania i naprawdę mroczną historię?
Kiepskie zawiązanie akcji
Sam początek komiksu zdecydowanie rozczarowuje. Postacie są wrzucone w jedno miejsce bez, zdawałoby się, większego sensu. Kojarzy się to raczej z zawiązaniem fabuły w jakimś kiepskim RPG niż w dobrym komiksie. Po przeczytaniu kilku stron ma się wrażenie, że to może być zmarnowany czas. Na szczęście to poczucie szybko znika wraz z zagłębianiem się w fabułę. Każdy kolejny rozdział jest coraz ciekawszy i po zakończeniu tomiku ma się ochotę na ciąg dalszy historii.
Opowieść jest naprawdę wciągająca. Historia nie wydaje się może szczególnie odkrywcza, ale tempo akcji i sympatyczne postacie sprawiają, że pod koniec komiksu trudno się odeń oderwać. Na kolejnych stronach bohaterowie mierzą się z tytułowym labiryntem i próbują nie tylko się zeń wydostać, ale także zwyczajnie przeżyć. Należy mieć nadzieję, że drugi tom serii będzie trzymał poziom z końcówki pierwszej części.
Uroczy projekt postaci
Postacie w mandze są zaprojektowane w bardzo uroczy sposób. Styl rysowania przywodzi na myśl utwory spod znaku shōjo czy też shōnen-ai. Widać to już na grafice z obwoluty, gdzie sportretowany jest jeden z bohaterów – Yuan Juno. By całości dodać jeszcze więcej uroku, wokół spisu treści zaprezentowane zostały miniaturki SD głównych bohaterów. Bardzo fajnym dodatkiem jest również dwukolorowa grafika na tyle okładki, gdzie siedmiu książąt przedstawiono jako samurajów (w pozycjach nawiązujących do dość kanonicznego ujęcia z filmu Kurosawy). Skąd ten pomysł? Odpowiedź znajdziecie na pierwszej stronie okładki pod obwolutą 😉
Podsumowując, grafika w Siedmiu książętach… cieszy oczy. Twórcy zadbali, byśmy od strony estetycznej byli z tej mangi zadowoleni. Jednocześnie, kiedy po lekturze ponownie przegląda się kadry, można zauważyć jeszcze kilka rzeczy. Przede wszystkim w oczy rzucają się rozmaite (i popularne w mangach) sztuczki, dzięki którym komiks mógł powstać szybciej. Mowa tu o takich trikach jak białe czy przechodzące w biel tła lub też uproszczone czy nie w pełni narysowane twarze. Nawet tam, gdzie w stworzenie tła włożono więcej wysiłku, część obiektów przedstawiono schematycznie, zostawiając trochę pracy naszej wyobraźni. Warto tu jednak podkreślić, że wspomniane techniki nie przeszkadzają w odbiorze komiksu – wprowadzone są w taki sposób, byśmy czytając, byli zadowoleni z grafiki.
Nie taki diabeł straszny…
Kreska użyta w komiksie stoi niejako w opozycji do sugerowanego przez wydawcę klimatu gotyckiej opowieści grozy. Sytuacja, w jakiej znajdują się bohaterowie, nie jest godna pozazdroszczenia, a tytułowy labirynt spokojnie mógłby być miejscem akcji dla jakiejś mrocznej fabuły. Niemniej jednak w nastroju zbudowanym przez twórców trudno doszukać się dość napięcia, by można było utwór określić właśnie mianem opowieści gotyckiej. Możliwe, że dalsze tomy będą lepiej budować atmosferę lęku i tajemnicy, ale póki co historia jeszcze nie sprawia, że jeżą nam się włosy.
Wydanie kieszonkowe
Siedmiu książąt i tysiącletni labirynt wydano w dosyć małym formacie, chociaż na polskim rynku można spotkać jeszcze mniejsze mangi. Na szczęście wielkość liter użytych w komiksie jest na tyle duża, że nie powinno być problemów z czytaniem.
Technicznie manga ta stoi na podobnym poziomie, co inne ukazujące się obecnie tytuły. Miękka, choć usztywniona okładka obłożona została kolorową obwolutą. Natomiast w środku, obok spisu treści, znajdziemy wydrukowany w kolorze rysunek.