Adrianna Michno: For the Horde! Czy stąd się wzięła nazwa Waszej nieformalnej grupy – Harda Horda – od tego okrzyku? Skąd w ogóle potrzeba utworzenia takiej… hordy?
Martyna Raduchowska: Osobiście traktuję naszą nazwę trochę jak tarczę, trochę jak zaklęcie, a trochę jak samospełniającą się przepowiednię. Mówimy o sobie, że jesteśmy harde, czyli odważne, zadziorne, niepokorne, dumne z tego, co tworzymy. I chociaż na co dzień mam znacznie mniej śmiałości, niż sugeruje to nasza nazwa, i często powątpiewam we własne umiejętności, to jednak działanie wspólnie z dziewczynami pod takim właśnie szyldem naprawdę dodaje skrzydeł i wiary w siebie. Nomen omen. Imię jest wróżbą, a słowo potrafi zaczarować rzeczywistość, przekonuję się o tym na własnej skórze od przeszło dwóch lat.
Co się zaś tyczy wspomnianego okrzyku, to utrafiłaś w samo sedno. Marta Kisiel walczy dzielnie po stronie Hordy w World of Warcraft i to od niej wypłynął pomysł na drugi człon naszej nazwy. Spodobał nam się bardzo, szczególnie, że niedługo po tym, jak ogłosiłyśmy istnienie grupy, wtedy jeszcze bezimiennej, tu i ówdzie rozległy się dość sceptyczne głosy, że oto wielka horda bab się zebrała i ciekawe, co niby zwojuje. No cóż, w tym roku ta horda bab zgarnęła aż osiem z trzynastu nominacji do Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla i myślę sobie, że to całkiem przyzwoity początek.
AM: Oj, tak! A jak wyglądała Wasza współpraca przy książkowej Hardej Hordzie? Czy pomysł na antologię opowiadań pojawił się od razu, gdy zawiązała się grupa i tylko powoli kiełkował?
MR: Pomysł stworzenia antologii pojawił się chyba jakoś rok po założeniu grupy, może troszkę później. Zależało nam na tym, żeby uczcić drugie urodziny Hordy wspólnym projektem, w którym wezmą udział wszystkie członkinie, i zostawić jakiś namacalny ślad naszej działalności. Same wymyśliłyśmy motyw przewodni opowiadań, same narzuciłyśmy sobie deadline, a do wydawcy uderzyłyśmy dopiero, gdy teksty były już gotowe. Wybierając temat książki szybko doszłyśmy do wniosku, że przekraczanie granic nie tylko ładnie podsumowuje to, co robimy jako Horda, ale też oferuje bardzo szeroki wachlarz interpretacji, dzięki czemu każda z nas znajdzie w nim coś dla siebie.
AM: Czym różni się pisanie opowiadań od całych powieści? Powstają czasem jako efekt uboczny tych większych historii?
MR: W przypadku Bezducha tak właśnie było. Kiedy wymyślałam fabułę Demona Luster, wątek Kusiciela bardzo mi się rozrósł i ostatecznie musiałam go mocno poprzycinać. Kończąc drugi tom cyklu o szamance, byłam przekonana, że już nie wrócę do postaci nekromanty, a jednak Kusiciel nie zamierzał pozwolić mi o sobie zapomnieć. Niewykorzystany w Demonie… pomysł idealne pasował do tematu Hordowej antologii, a potem, już podczas prac nad opowiadaniem, doszłam do wniosku, że Bezduch bardzo ładnie uzupełnia wszystkie luki w powstającej właśnie wtedy fabule Fałszywego Pieśniarza, czyli trzeciej odsłony przygód Idy. Czasem krótsze formy są efektem ubocznym powieści, a czasem, jak się okazuje, na odwrót.
Pisanie opowiadań jest dla mnie o wiele trudniejsze niż pisanie książek. Po pierwsze, wyobraźnia podsuwa mi zwykle historie, które w praniu okazują się zbyt skomplikowane, żeby krótki tekst mógł je pomieścić. Klęska urodzaju bywa niekiedy gorsza niż blokada twórcza, serio-serio, wiem, co mówię. A po drugie, w przypadku powieści niektórych niedociągnięć czytelnik może nawet nie zauważyć albo zwyczajnie przymknąć na nie oko. Natomiast opowiadanie dużo mniej wybacza — tutaj liczy się niemal każde słowo, wszystko musi do siebie idealnie pracować, nie ma miejsca na dygresje czy niepotrzebne sceny, tylko na samo mięcho, czy to fabularne, czy to budujące klimat. W przeciwnym wypadku zakończenie nie wybrzmi jak trzeba, a w opowiadaniu zakończenie jest przecież wszystkim.
AM: W jakim stopniu opowiadanie Bezduch zapowiada, co będzie się działo u naszej Idy – Szamanki od umarlaków?
MR: Historia Kusiciela okaże się kluczem do rozwiązania jednej z zagadek w trzeciej odsłonie cyklu. Ci, którzy czytali Bezducha, mają szansę domyślić się pewnych rzeczy nieco wcześniej, a tych, którzy go nie czytali, od razu uspokajam, że lektura opowiadania nie jest obowiązkowa, bo wszystkie najważniejsze elementy układanki znajdą się w Fałszywym Pieśniarzu. Bezduch to taki, nazwijmy to, odcinek specjalny, orbitujący wokół głównej osi fabularnej powieści — warto go znać, bo pogłębia rys psychologiczny kilku bohaterów, ale można też śmiało sięgnąć od razu po książkę.
AM: Pora więc spytać, jakie są kolejne plany Hardej Hordy?
MR: Nasza antologia to z pewnością nie ostatni wspólny projekt literacki grupy, choć jest jeszcze odrobinę za wcześnie na bardziej konkretne zapowiedzi. Pozostaje mi tylko zadeklarować jedno: knujemy. Knujemy intensywnie i bez przerwy, pomysłów nam nie brakuje, a jeden z nich dojrzał już na tyle, że powoli zabieramy się za jego realizację. Przy trzynastu autorkach na pokładzie logistyka stanowi pewne wyzwanie, dlatego na efekty trzeba będzie jeszcze trochę poczekać, ale zapewniam, że jest na co.
AM: A jakie są Twoje plany? I czy tylko literackie? W końcu Twoi fani dobrze wiedzą, że poza pisaniem książek pracowałaś też jako scenarzystka w studiu CD PROJEKT RED. Może pora na crossover gatunkowy… czy raczej adaptację?
MR: Ha, przyznam, że od lat chodzi za mną pomysł na grę przygodową, której fabuła stanowiłaby adaptację jednego z moich powieściowych wątków — kto wie, może pewnego dnia uda mi się wcielić go w życie? Na razie jednak skupiam się na książkach. Gdy tylko ukończę prace nad Fałszywym Pieśniarzem, biorę na warsztat kontynuację Łez Mai oraz Spektrum, czyli trzeci i zarazem finałowy tom cyberpunkowego cyklu Czarne światła. W niedalekiej przyszłości planuję też zmierzyć się z klasycznym kryminałem i sama jestem ciekawa, jak mój pokręcony umysł poradzi sobie z historią pozbawioną elementów fantastycznych. I czy w ogóle!