Maszyny na start!
Zabawa z Gretchinami zaczyna się jeszcze przed pierwszą rozgrywką. Po otworzeniu pudełka i wyciągnięciu elementów (w sumie 110 kart, 7 paneli graczy, 12 prześlicznych kości, 16 znaczników i instrukcja) czeka nas jeszcze własnoręczne składanie orkowych fur. Można to potraktować jako małą łamigłówkę, zwłaszcza jeżeli jest się zbyt leniwym lub ambitnym (“Co? Ja nie złożę?”), by obejrzeć film instruktażowy. Na już przygotowane pojazdy w pudełku czeka specjalnie przygotowana wypraska, dzięki czemu mamy pewność, że się nie zniszczą. Stelaż ten nie jest jednak na tyle dopasowany, by utrzymać na miejscu małe znaczniki, dlatego polecam włożyć je dodatkowo w woreczek strunowy (np. w ten, w którym na początku znajdowały się kości).
3, 2, 1, GO!
Cel gry jest prosty – dojechać do mety – zanim zrobią to inni (najlepiej jak najmniej uszkodzoną furą). Dokładnych zasad nie ma co opisywać, bo szybciej będzie obejrzeć je na filmiku instruktażowym przygotowanym przez ekipę Black Monka. Niemniej, w skrócie: mechanika opiera się głównie na rzucaniu kośćmi, ale nie takim zwyczajnym – tylko jak najszybszym. Wszyscy bowiem rzucają w tym samym czasie i każdy może przerzucać swoje kości, ile razy tylko chce. To znaczy ile razy zdąży, zanim któryś z graczy krzyknie “WAAAGH!”. Wtedy nie można już nic zmieniać i trzeba rozpatrzeć wszystkie akcje, jakie mamy na kostkach (nawet jeśli nam bardzo nie pasują). Jako że są to k6, to możliwych działań mamy oczywiście sześć:
* jazda do przodu ze skrętem w prawo,
* jazda do przodu ze skrętem w lewo,
* dobranie kart (przy czym nie widzimy, jakie karty dobieramy i jakie mamy na ręce),
* zdolność klanowa (przy grze bez klanów nie ma żadnego efektu),
* „dakka” – czyli po prostu strzelanie! (bardzo niebezpieczna akcja, która wymaga zagrania karty/kart w ciemno i łatwo może się obrócić przeciwko nam),
* “oko morka (albo gorka)” – czyli pytanie innych graczy, jakie karty mamy na ręce (bo tylko oni je widzą) = jakie szanse mamy na udane strzelanie.
Już po tak pobieżnym streszczeniu widać, że to gra z dużą losowością i negatywną interakcją, czyli dokładnie taka za jakimi (zazwyczaj) nie przepadam. Mimo to naprawdę dobrze się bawiłem, testując Gretchiny. Tematyka szalonych wyścigów w jakiś sposób sprawia, że nawet gdy mamy pecha i kompletnie nic nie wychodzi, to nie jest to irytujące, a po prostu zabawne. Magia!
Nie jest to jednak tak, że wszystko jest losowe. Co prawda nie widzimy swoich kart, ale istnieje sporo możliwości wywnioskowania, które z nich są tymi dobrymi, a wtedy rywale mają przekichane! Inną opcją jest wystrzeganie się strzelania i skupienie się wyłącznie na jeździe do przodu. To dość skuteczna technika, dopóki nie wysuniesz się na prowadzenie i nie ściągniesz na siebie uwagi (i co ważniejsze ognia) innych graczy. Poza tym widzimy też, jakie karty terenu mamy przed sobą i jakie mają one efekty, więc możemy starać się tak zaplanować trasę, by wjechać na te właściwe. Jak widać, mimo że meta jest jedna, to dróg do zwycięstwa jest wiele (jak w życiu).
Duże WAAAGH!
Trzeba zaznaczyć, że Gretchiny to gra imprezowa, która jest tym fajniejsza, im więcej mamy graczy. Rozgrywka wcale nie staje się wtedy dłuższa (bo przecież wszyscy rzucają kośćmi jednocześnie), a częściej zdarzają się kraksy, wymiana ognia jest ostrzejsza, baaaardzo skraca się czas na przerzucanie kości (większe prawdopodobieństwo, że komuś podpasuje wynik już po pierwszym rzucie) – ogólnie dużo większa dynamika, dużo więcej szaleństwa i dużo więcej śmiechu. Dochodzi również element psychologiczny – “Ale naprawdę nie chcesz strzelać we mnie, tylko w niego” albo „Jeśli nie strzelisz we mnie, to ja nie strzelę w Ciebie”. Mając to wszystko na uwadze, przewidujący twórcy dali możliwość rozgrywki na 8 osób przez proste połączenie dwóch zestawów – całkiem sprytne rozwiązanie.
Meta!
Finiszując, krótkie podsumowanie: Gretchiny to kolejna szybka, zabawna pozycja z niskim progiem wejścia, czyli idealna dla początkujących graczy. Szybki, orczy wyścig (albo nawet dwa) idealnie sprawdzi się również jako rozgrzewka na kameralnej planszówkowej posiadówce przed jakimś poważniejszym tytułem. Przy zakupie dwóch pudełek, można się nawet pokusić o zaprezentowanie tytułu na faktycznej imprezie, ale trzeba się dobrze wstrzelić w moment, gdyż mimo że zasady są proste i nie powinno być problemu z ich szybkim wytłumaczeniem, to gra nadal wymaga chociaż minimalnej trzeźwości umysłu.