6 grudnia ukazał się dziesiąty tom serii Star Force zatytułowany Wygnaniec. Ostatnia Tawerna ma przyjemność patronować tej pozycji.
Opis książki:
Świeżo upieczony podporucznik Cody Riggs idzie w ślady ojca, legendarnego Kyle’a Riggsa. Po ukończeniu Akademii Sił Gwiezdnych udaje się w podróż kosmiczną na pokładzie jachtu Chart, jednak nie jest mu pisana miła wycieczka po układach Federacji. Wkrótce los rzuca Cody’ego setki lat świetlnych od domu, a jedyna droga powrotu jest odcięta. Zmuszony walczyć z wrogo nastawionymi kosmitami oraz własną załogą, Riggs obejmuje dowodzenie nad krążownikiem liniowym Nieustraszony i staje przed wyzwaniami, jakie mu się nie śniły. Czekają go rozpaczliwe zmagania o przetrwanie i o bezpieczny powrót do domu.
Fragment książki:
Zostawiliśmy pilotaż mózgowi statku, a sami siedzieliśmy tylko, wpatrzeni w gwiazdy. Olivia wtuliła się we mnie. Podróż rozpoczynała się cudownie.
– Spójrz – powiedziałem. – Plejady.
– Siedem Sióstr… zabawne. Zawsze chciałam mieć więcej sióstr, ale cóż… jedna chyba musi wystarczyć.
– No tak. Przykro mi. – Znałem tę historię: jej mama umarła podczas narodzin Olivii, co w czasach nanitów i innych cudów medycyny było zdumiewające. – Może my będziemy mieć siedem córek? Co ty na to?
– Brzmi wspaniale. – Przysunęła się bliżej. – Hmm. Milutko.
– O tak.
– Na pewno nie masz ochoty na coś więcej? – zapytała i pocałowała mnie namiętnie.
Wiedziałem, że to będzie ta noc. Robiliśmy aluzje, a ja próbowałem każdej sztuczki, jaką znałem, ale jak dotąd nie wyszliśmy z Olivią poza fazę pocałunków. Co ciekawe, dzięki temu jeszcze bardziej mnie do niej ciągnęło. Fakt, że się nią nie znudziłem i nie poszedłem poszukać sobie nowej dziewczyny, odczytałem jako oznakę przywiązania. Zabawne, że facet potrafi sam siebie zaskoczyć.
– Oczywiście, że chcę więcej – powiedziałem. – Sprawdźmy te koje.
Ruszyła w kierunku części mieszkalnej, a ja podążyłem za nią. Stanęła przed moją kajutą i weszła do środka, a potem zamknęła mi przed nosem drzwi z inteligentnego metalu.
– Daj mi się przygotować – poprosiła.
Mruknąłem coś z niezadowoleniem i podszedłem do najbliższego bulaju. Spoglądałem w kosmos przez potrójną warstwę nanoszkła. Na niebie świeciło więcej gwiazd, niż można zobaczyć z górskiego szczytu na Ziemi.
Katastrofa spadła na nas, gdy już zaczynałem się zastanawiać, co ona tam robi. Zaczęło się od dziwnego stukania, a potem usłyszałem dźwięk rozdzieranego metalu. Zarejestrowałem to pierwszy, bo mój ulepszony nanitami słuch był bardziej wyczulony.
– Co to? – zapytałem, rozglądając się.
– Co takiego? – zawołała Olivia przez drzwi.
Nagle statkiem wstrząsnęła eksplozja, a drzwi z inteligentnego metalu zmieniły się w setki metalicznych kropelek.
W kadłubie ziała wyrwa, dokładnie przed Olivią. Fala uderzeniowa rzuciła nami o pokład. Grad odłamków niemal natychmiast zawrócił, by wraz z wysysanym powietrzem opuścić kajutę. Cokolwiek się tu stało, przebiło wiele warstw zewnętrznego kadłuba, który miał nas w teorii zabezpieczać przed zagrożeniami z kosmosu.
Na wpół oślepiony, zerwałem się na nogi. Ręce miałem poharatane wybuchem, ale zaciskając zęby, dałem radę nimi poruszać. Już czułem, jak nanity i mikroby w moich żyłach pędzą do uszkodzonych tkanek. Na szczęście próżnia nie wyssała nas w przestrzeń, ale za to przyciągnęła Olivię do dziury w kadłubie i przez sekundę bałem się, że różnica ciśnień wyrwie z niej wnętrzności.
Szarpnąłem ją i oswobodziłem, wzbijając chmarę zamarzniętych kropelek krwi, które przypominały dryfujące rubiny. Straciliśmy grawitację i powietrze. Tylko niezwykłe właściwości mojego ciała utrzymywały mnie w ruchu – ale wiedziałem, że nie potrwa to długo.
Moją pierwszą myślą było przywrócić ciśnienie – dla dobra Olivii. Ja mogłem przetrwać w całkowitej próżni minutę albo nawet dłużej, ale ona nie.
Rzuciłem się na drugi kraniec kajuty, do wyrwy, i chwyciłem sterczące kawałki ściany, powyginane do środka jak folia aluminiowa. Zawarty w nich inteligentny metal próbował uszczelnić otwór, ale potrzebował trochę pomocy, więc zacząłem z powrotem odginać poszarpane krawędzie, aż dotknęły się nawzajem i zaczęły proces zasklepiania kadłuba.
Gdy tylko metal z grubsza uszczelnił kadłub, przycisnąłem głowę do naściennego głośnika i wrzasnąłem ostatkiem powietrza, jakie zostało mi w płucach:
– Chart, rozpocznij awaryjne przywracanie ciśnienia!
Nawet w próżni wibracje powinny przejść przez moją czaszkę i dotrzeć do mózgu statku. Chwilę później moje wysiłki zostały nagrodzone ciepłym podmuchem z kratek wentylacyjnych.
Zostałem z Olivią, słuchając syku wdmuchiwanego do środka powietrza. Wróciła też grawitacja, a dryfujące kropelki krwi posypały się na podłogę i moje plecy. Teraz, gdy odzyskiwaliśmy już powietrze i temperaturę, skupiłem uwagę na dziewczynie. Leżała nieruchomo na podłodze, twarzą do dołu. Nadal wyciekała z niej krew – była wszędzie. Przewróciłem ją na plecy i z przerażeniem odkryłem, że cała jej twarz i tułów też są pokryte krwią. Ewidentnie była w szoku. Zaczęła znów oddychać, ale nierówno i chrapliwie. Wodziła wzrokiem dookoła, jakby widziała wszystko oprócz mnie.
– Olivia! Olivio, czy mnie słyszysz? – zapytałem nagląco.
– Cody? – Na moment skupiła wzrok na mojej twarzy, ale zaraz jej spojrzenie znów zmętniało, a głowa opadła. Zrozumiałem, że musiała się w coś uderzyć. Z jej czaszki zwisał strzęp oderwanej skóry z włosami. Musiałem ją zabrać do pokładowego automatu medycznego – drogiej zabawki łączącej elektroniczny mózg ze wszystkimi przyrządami chirurgicznymi, programami diagnostycznymi
i lekami, jakie da się upchnąć do urządzenia o rozmiarach trumny. Było równie zaawansowane, jak wojskowe jednostki do intensywnej opieki, z których korzystały Siły Gwiezdne. Wiedziałem, że automat zdoła jej pomóc. Musiał.
Z łomoczącym sercem i bluzgami na ustach wziąłem Olivię na ręce. Oparłem się barkiem o hermetyczne drzwi i krzyknąłem do mózgu statku:
– Otwieraj drzwi do mesy!
– Nie mogę wykonać polecenia. Nie przywrócono ciśnienia w zewnętrznym korytarzu.
Warknąłem ze wściekłości, zaniosłem ją do innych drzwi i przeszedłem przez kuchnię. Przez cały ten czas czułem płynącą mi po rękach krew, która kapała na podłogę. W gorączkowym pośpiechu biegłem korytarzami, okrężną drogą zbliżając się do automatu medycznego. Wreszcie trafiłem na kolejne hermetycznie zamknięte drzwi.
– Chart, otwieraj te cholerne drzwi! – wydarłem się.
– Nie mogę wykonać polecenia. Nie przywrócono ciśnienia w zewnętrznym korytarzu.
– Czy automat medyczny znajduje się po drugiej stronie tej grodzi? – zapytałem.
– Potwierdzam.
– Otwórz awaryjne przejście w ścianie.
– Rozkaz odrzucony. Tylko upoważniony personel może wydawać rozkazy awaryjne zagrażające życiu pasażerów.
Krzyknąłem i kopnąłem w ścianę, aż się nieco wgięła. Wiedziałem, że Olivia umrze, jeśli nie umieszczę jej w automacie.
– Jedyna upoważniona osoba jest nieprzytomna! Musisz mieć jakiś protokół obejścia tych przepisów!
Maleńka jak główka szpilki kamerka omiotła mnie i Olivię.
– Przyznano tymczasowe upoważnienie.
Inteligentny metal zaczął się rozpływać i formować okrągły otwór pośrodku ściany, tworząc tunel łączący przeciwległe pomieszczenia. Nie czekając, aż się powiększy, przecisnąłem się na drugą stronę i zakrwawioną ręką wcisnąłem przycisk otwierania automatu. Pokrywa z nanoszkła uniosła się, a wtedy położyłem Olivię w podobnej do trumny kapsule. Zatrzasnąłem wieko i uruchomiłem automat medyczny, który zajął się nią wszystkimi czterema ramionami. Wbił w ciało igły i czujniki, odpalił skalpele laserowe i zaczął zręcznie rozcinać ubranie.
Odwróciłem wzrok. Nie mogłem patrzeć, jak maszyna kroi miłość mojego życia. Mdliło mnie.
Zachodziłem w głowę, co się, do cholery, stało. Czyżby trafił w nas meteoroid rozpędzony tak bardzo, że przebił się przez trzy warstwy kadłuba? Nie przychodziło mi do głowy inne wyjaśnienie.