Niektóre utwory literackie aż się proszą o ekranizację. Czytając je, można odnieść wrażenie, że poszczególne sceny przepełnione są dziwnym, filmowym nastrojem. Trudno powiedzieć, czy autorzy świadomie poprowadzili narrację w taki, a nie inny sposób, czy wyszło im to zupełnie przypadkiem? Prawdopodobnie nie wszyscy czytelnicy doceniają ten efekt, a mnie osobiście on nie drażni. Nie chcę robić nadziei fanom tandemu Kingów, ale historia hrabstwa Dooling położonego w Appalachach to niemalże gotowy scenariusz.
Poważna kwestia
Trudno o bardziej współczesną problematykę. Nierówności społeczne, wartościowanie ludzi, dyskryminacja ze względu na płeć, wyznanie czy orientację w XXI wieku są nadal tematami drażliwymi. Rola kobiety definiuje się na nowo na naszych oczach, ku uciesze obserwatorów tych przemian i na pohybel jednocześnie. Dla jednych tabu, dla innych głośno skandowane hasła czy przedmioty akademickiej dysputy, fatalny paradoks. Za rozpracowanie tego zagadnienia wziął się niezwykły duet – legenda literatury grozy i obiecujący debiutant. Stary wyjadacz, posądzany o zbyt namiętny romans z komercją, i nowicjusz, któremu na pewno ktoś wytknie odcinanie kuponów od nazwiska. Ojciec i syn. Lubię myśleć, że Śpiące Królewny są odzwierciedleniem prywatnych poglądów obu panów oraz efektem wielogodzinnych dyskusji podczas rodzinnych spotkań, a nie skutkiem chłodnej kalkulacji i odpryskiem nastrojów społecznych. A te, zwłaszcza w ostatnich latach, w Stanach Zjednoczonych bywają zmienne.
Małe Dooling kontra reszta świata
Charakterystycznym elementem większości powieści Stephena Kinga jest osadzanie niezwykłej akcji w zwykłej przestrzeni. Małe miasteczko ze średnimi problemami i wielkim potencjałem do stania się centrum dziwnych zdarzeń. Pisarz w wyśmienity sposób wykorzystał ten utarty schemat do wykreowania arcyciekawych postaci i uwikłania ich w barwną sieć zależności, ale bez patetycznego melodramatu. Wszystko obraca się raczej w klimacie szorstkiej codzienności niż łzawego smutku, tak jakby powołana do życia rzeczywistość została ukształtowana z wielkiej dozy realizmu.
Gdy Evie Black stawia swoje pierwsze kroki na drodze do przyczepy wytwórcy narkotyków, los kobiet (a może raczej mężczyzn?) na Ziemi jest już przesądzony. W innych częściach planety, Aurora zbiera swoje mroczne żniwo w postaci osnutych kokonami przedstawicielek płci pięknej i kilku żywotów delikwentów, którzy odważyli się stanąć na drodze tajemniczej bogini.
Dwa światy
Efektem działania Evie było powstanie dwóch, nie do końca niezależnych, światów. Jeden rządzony przez zdezorientowanych mężczyzn, a drugi konsekwentnie odbudowywany przez, w miarę, zgodne kobiety. Jak dla mnie, przekaz jest jasny. Oni – zbyt chaotyczni i skorzy do kłótni nie potrafią dobrze funkcjonować bez swych towarzyszek, one – zdeterminowane, by zrekonstruować wypaczoną wersję Dooling, mierzą się z trudami życia w sfeminizowanej rzeczywistości. Problemem okazuje się fakt, że niektórzy panowie wykorzystują sytuację i dokonują bestialskich czynów na bezbronnych powłokach skrywających ciała.
Bohaterowie
Stephen King ma ulubione archetypy postaci. Sięga po nie w swoich powieściach bez skrupułów i okrasza dodatkowymi zestawami cech tak, by wszystko do siebie pasowało. Rzadko spotyka się u niego płytkich czy nieciekawych bohaterów. Tym razem wyszła naprawdę wyjątkowa mieszanka, bo wszystkie prototypy zostały przefiltrowane przez wrażliwość najmłodszego z synów, Owena Kinga. Jako spadkobierca imperium dobrze zna warsztat genialnego ojca, ale dzięki własnym doświadczeniom i wykształceniu potrafi samodzielnie kreować osobowości protagonistów.
Pochylając się nad każdym z osobna, zaczynając od Evie Black, przez wszystkie osadzone i personel więzienia w Dooling, a kończąc na rodzinie Norcrossów, otrzymujemy pełen przekrój charakterów. Motywy działania, zachowanie i reakcje postaci dają nam ich bardzo jasny obraz, co ułatwia zrozumienie nawet najbardziej wielowymiarowych wątków. Zawsze zastanawiam się, czy Ameryka Kinga ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości? Podczas lektury thrillera Śpiące Królewny miałam jakby mniej wątpliwości.
Podsumowanie
Jeśli zadajecie sobie wprost pytanie „Czy warto sięgnąć po tę pozycję”, to ja wam odpowiem. Jak najbardziej. Chociażby po to, by sprawdzić swoją opinię na temat tej niemal mitycznej wojny płci. Współczesny świat się zmienia. Z roku na rok przybywa zagadnień społecznych, które na nowo definiują nas jako ludzi, społeczeństwo, część całości. Ta książka nie jest odpowiedzią, a raczej pytaniem i każdy powinien sam sobie na nie odpowiedzieć.
Faceci próbujący na siłę być feministyczni… politycznie poprawne baźwo.