Szukanie odpowiedzi na nowe pytania – tym stara się zajmować Barry od momentu, gdy wraz z Wallym ujawnił istnienie trzech nowych sił. Nie jest to proste zadanie, gdyż rozwiązania zdają się kryć poza Central City. Opuszczenie miasta nie jest jednak dla Flasha aktualnie dobrym rozwiązaniem, gdyż dopiero co utknął w nim Pułkownik Chłód, którego jeszcze nie rozgryzł. Dodatkowo podróż taka wiązałaby się również z rozłąką z Iris. Jakby tego było mało, zdaje się, że moc siły postanowiła połączyć się z rozżalonym swoim życiem Tricksterem, a moc mędrca z zagubionym emocjonalnie Heat Wavem. Czy zawsze musi być tak pod górkę?
Kochanie, obiad się spalił
W ostatnim czasie miałam okazję czytać nie tylko Flasha, lecz również Batmana z serii DC Odrodzenie i zaczynając od porównania tych dwóch stwierdzam, że Gacek wypada ostatnio co najmniej blado. Przygody Barry’ego i ekipy są bowiem nie tylko dużo intensywniejsze i ciekawsze fabularnie, lecz także przyjemniejsze pod kątem wykonania graficznego. Od momentu, gdy otworzyłam komiks, nie odeszłam od niego nawet na chwilę, gdyż najzwyczajniej tyle się w nim działo.
Dokokszony Trickster oraz zjarany Heat Wave
Album Rachunek mocy zawiera w sobie komiksy opublikowane pierwotnie w zeszytach The Flash #52-57, z których pierwsze trzy przedstawiają historię dotyczącą mocy siły, a kolejne trzy – mocy mędrca. Koncept delikatnie przypomina ten wykorzystany w Zielonej Latarni Geoffa Johnsa – okazuje się bowiem, że moc prędkości jest elementem większej całości, przy czym Joshua Williamson decyduje się wykorzystać już istniejących w uniwersum złoczyńców (Trickstera i Heat Wave’a), by wprowadzić do świata Flasha wspomniane nowości. Oba zawarte w komiksie wątki pokazują czytelnikowi, że relacje między nowymi mocami a osobami, w których się znalazły, są niestabilne i mogą grozić nawet utratą życia. Ponieważ także Flash obrywa przez chwilę nowym doładowaniem, mamy okazję zobaczyć, jak wygląda w wersji hulkowej (śmiesznie ale ciekawie, podejrzewam, że z taką masą gorzej by mu się biegało). Trochę zabrakło mi w tym wszystkim jeszcze mocniejszego zaangażowania w akcję Pułkownika Chłoda, który dostaje wprawdzie kilka scen (i nawet wyjaśnia się, w jaki sposób został renegatem), ale nadal mam wrażenie, że mógłby więcej zrobić i pomóc Barry’emu wyjaśnić kwestię pojawienia się nowych sił. Postacią, która z kolei niewiele wniosła w tym tomie i była jak dla mnie zbędna, jest Iris (takie samo wrażenie miałam zawsze oglądając serial).
No nie mogę się napatrzeć!
Odnosząc się do grafik stwierdzam, że mimo iż w jakimś stopniu Duce i Collins rysują momentami podobnie, to część wykonana przez Collinsa podobała mi się bardzie. Podejrzewam, że to kwestia czasami lekko irytującego cieniowania twarzy postaci oraz dziwnej sylwetki Iris (u Duce) przesądziły sprawę. Bez wątpienia z kolei zakochana jestem w okładkach Dana Mora (umieszczonych w galerii na końcu zbioru). Panie Mora, give me MOOORE!
Jeszcze tylko maj, czerwiec i….
Czekam z niecierpliwością, co wydarzy się dalej i w jaki sposób ukaże się bohaterom moc bezruchu. Koniec tomu zwiastuje, że także Zoom ma jeszcze coś do powiedzenia, więc może być interesująco. Ogólny rachunek bardzo na plus!