Najlepszy czas dla słowiańskiego fantasy? Czasy pierwszych Piastów!
Żółte Ślepia to książka powielająca schematy fantastyki osadzonej w historycznych czasach. Podobnie jak Cherezińska czy Dębski, Mortka postanowił osadzić akcję swojej powieści w czasach, które dla nas bliższe są legendom niż realnym wydarzeniom. Brak źródeł pisanych z tamtego okresu sprzyjał procesowi twórczemu, i tak omawiana powieść osadzona została w dobie pierwszych Piastów, w latach poprzedzających Zjazd Gnieźnieński, za panowania Bolesława Chrobrego. Zabieg ten w przypadku tej książki naprawdę się udał. Otóż mamy początkujące państwo rządzone przez młodego księcia i trapione przez wiele problemów, którymi są chociażby gwałtowni sąsiedzi czy buntujący się możnowładcy. Tylko żelazna ręka księcia Bolka utrzymuje cały ten grajdołek we względnym porządku. Za sprawą zrządzenia losu, książę wraz z całym dworem nagle znika. Na pomoc władcy wyrusza jego doradca do spraw nadzwyczajnych, niejaki Medvid. Zna on się na bestiach, lichach i demonach zamieszkujących przepastne lasy kraju Polan, a będących pozostałością po dawnej wierze, która nadal pozostaje silna, wszak od chrztu minęło lat ledwie trzydzieści. Niestety, nawet on nie jest w stanie nic poradzić na tak nieoczekiwane wydarzenie i nie wie, co mogło się stać z władcą i jego dworem. Jednoczy zatem siły z wiedźmą Gosławą, niemieckim rycerzem Osmundem i krzykliwym skrzatem domowym. Każde z nich ma własne motywacje i własne powody do działania. Razem wyruszają w podróż po najniezwyklejszych krainach dawnej Słowiańszczyzny, by odnaleźć Bolka i jego ludzi. W tle zaś ścierają się potężne siły, a Starzy Bogowie raz jeszcze podnoszą głowy.
Pióro lekkie i przyjemne? Tak, ale nie obyło się bez zgrzytów
Mortka w brawurowy sposób oddał charakter dawnej Słowiańszczyzny. Sięgając do podań ludowych, legend i fragmentów mitologii wykreował świat bogaty i przepastny, gdzie łatwo o leszego, wilkołaka czy południcę. Jednakże świat ten nie jest jasny i wesoły, są w nim mroczne miejsca i niebezpieczne ostępy. Część wywodzi się z mitologii Słowian, ale część… to niestety wina autora, któremu czasem brakowało po prostu konceptu. Jednym z takich przykładów może być chociażby nieumiejętność ukrycia do samego końca tożsamości głównego bohatera. W trakcie powieści mamy wiele momentów, gdzie autorowi powinęła się noga i dał nam szerszy obraz samego protagonisty, zamiast zaskoczyć wszystkich na sam koniec. Takie zagrania zepsuły mi skutecznie wyczekiwanie na finał, który też niestety nie powala. Mimo skrojonej na ogromną skalę intrygi, jej rozwiązanie nie jest bombą, a małym pyknięciem. Wydarzenia kończące tom są najzwyczajniej w świecie płytkie i przewidywalne. Źli giną, dobrzy przeżywają, a protagonista zmienia swój pogląd na rzeczywistość. Klasyka. Mimo tych niedociągnięć, wszędobylskiej przaśności i przewidywalności, lektura Żółtych Ślepi była bardzo zadowalającym przeżyciem, bowiem co jak co, ale autor potrafi kreować postacie, a także opisywać sceny walk. Trzeba mu za to oddać honor, nawet jeśli gdzieś po drodze zdarzały się fragmenty zbędne albo dziwnie napisane. Takie podejście pozwala na skuteczne zjednanie sobie czytelników.
Podsumowując, Żółte Ślepia to fajna, lekka książka na niezbyt wolne popołudnie. Nie jest tak dobra, jak seria piastowska Cherezińskiej, ale na pewno lepsza od trylogii Dębskiego, w której obserwowano stałe pogarszanie się formy autora. Czy zatem warto ją kupić? Tak, bo może okazać się, że to dość dobry zaczątek całej serii. Jeśli tak, to na pewno przeczytam kolejne tomy.