O językach, miłości i stracie
Listy to de facto wybór listów z rozlicznej korespondencji prowadzonej przez Tolkiena w latach 1914-1973. Stanowią one przekrój niemal całego życia Mistrza. Wiodą nas od ostatniego roku studiów Tolkiena, przez okopy I wojny światowej, pracę uniwersytecką, II wojnę światową i emeryturę do śmierci. Wiele z nich adresowanych jest do rodziny, inne do przyjaciół, kolejne do wydawców, jest również sporo zapisek z korespondencji z fanami i czytelnikami. Z listów tych wyłania się fascynujący obraz Profesora jako kochającego męża, ojca, wiernego przyjaciela, oddanego pracownika naukowego i wybitnego pisarza. Dowiadujemy się wiele zarówno o poglądach Mistrza, jego zainteresowaniach (fragment o próbie odtworzenia gramatyki języka gockiego po prostu mnie urzekł), procesie twórczym, jak i otrzymujemy morze ciekawostek i nowych informacji o Śródziemiu i Ardzie. Wśród listów odnajdziemy też wiele emocjonalnych wiadomości – pisanych do Edith i dzieci czy do przyjaciół. Największe wrażenie robią listy dotyczące straty na początku przyjaciół, a potem żony. Nie mniejsze emocje wywołuje też ostatni, pisany cztery dni przed śmiercią. W sumie to każda zawarta w tym tomie korespondencja jest na swój sposób osobista i doskonale oddaje wielkość Profesora. A wielki był chyba na każdym polu.
Listy, czyli dlaczego Zysk, a nie Prószyński
Obecne wydanie jest trzecią edycją pozycji na polskim rynku. Pierwszym było to z 2000 roku, w którym zastosowano tłumaczenie Władcy Pierścieni Jerzego Łozińskiego, a wypuszczono do sprzedaży pod szyldem Zysk i S-ka. Edycja ta spotkała się ze sporą krytyką. Spowodowało to, że na kolejne wydania przyszło nam czekać 10 lat. Wtedy to książkę wydał Prószyński. Nie dość, że dodał indeks, którego brakowało w poprzednim wydaniu, to jeszcze zmienił tłumaczenie Łozińskiego na Skibniewską. Był to strzał w dziesiątkę i żal, że nie wznowiono tamtej edycji, choćby ze względu na niesamowitą oprawę graficzną. Wydana była naprawdę porządnie. Obecne wydanie znowu wypuścił Zysk. Dobrze, że nie powrócił do Łozińskiego, tylko zostawił Skibniewską. Nie mam jeszcze niestety fizycznego egzemplarza, więc nie powiem, jak wizualnie książka wygląda. Wiadomo tylko, że tak jak w poprzednich edycjach tłumaczką całego zbioru jest Agnieszka „Evermind” Sylwanowicz (nie licząc wspomnianych wyżej fragmentów Władcy Pierścieni, Hobbita czy Silmarillionu), a to oznacza, że w środku nie powinno być żadnych błędów ani przeinaczeń. I tak jest w istocie. Czytając tę książkę, porównywałem ją z wydaniem z 2010 roku i żadnych istotnych różnic nie zauważyłem, za co należy się pochwała wydawnictwu. Udało im się zrobić to, co zrobił Prószyński 10 lat temu, czyli wydać listy w fenomenalnej jakości. Jeśli ten poziom utrzymają dalej, to jestem spokojny o kolejne książki Tolkiena wydawane przez to wydawnictwo.
Listy to książka trudna i mogąca zrazić czytelnika. Kiedy się jednak przez nią przebrnie, ma się wrażenie, że zna się Profesora jeszcze lepiej, że mogliśmy zajrzeć w Jego umysł. Warto zatem się z nią zapoznać, a dla tolkienisty to niewątpliwie pozycja obowiązkowa. Polecam z całego serca.