Historia całkiem prosta
Fabuła zasadniczo opowiada o życiu w szkole dla wróżek i specjalistów (coś na wzór magicznych sił specjalnych). Trafia tutaj Bloom, Amerykanka, która nie ma pojęcia o magicznym świecie (posiada magiczne moce, ale dowiedziała się niewiele wcześniej). Zaprzyjaźnia się ona z kilkoma dziewczynami, również wróżkami, dowiaduje się też, że tkwi w niej ogromna moc, a ten świat i jej przeszłość skrywają w sobie wiele tajemnic i niebezpieczeństw. Szkoła Alfea w niczym nie przypomina przyjaznego miejsca, jakim była ta z serialu animowanego. Na dodatek niepokoi mnie system bezpieczeństwa w tej placówce edukacyjnej. Idealnym przykładem będzie tutaj trzymanie groźnego stwora w zwykłym blaszaku.
Owszem, można tu odnaleźć przyjaźń, nauczyć się czegoś, bawić się, ale nie jest to takie cukierkowe i megamagiczne miejsce. Cały ten świat, mimo umiejętności bohaterów, które demonstrują na ekranie, wydaje się być całkiem normalny.
Nie czuję tej magii
Świat nie wydaje się niezwykły, a muzyka całkiem współczesna i dobrze znana nam – widzom (np. Dua Lipa, Nothing But Thieves). Jednocześnie główna bohaterka twierdzi, że mało w jej wymiarze wróżek bądź ich nie ma. Większość uczniów wydaje się pochodzić z Ziemi: znają ziemską technologię i kulturę (normalne głośniki, zwyczaje, czytali Harry`ego Pottera i robią testy przydziału do domów). Nie wiem, czy wynika to z jakiejś tendencji do uwiarygodnienia wszystkiego. Zazwyczaj, jak dwa nieznane światy się ze sobą spotykają, to bohaterowie okazują chociaż odrobinę zdziwienia, zainteresowania tym, co nowe, co jest im nieznane. Nie przyjmują tego na zasadzie: faktycznie…, ale masz fajną koszulkę, żeby po chwili błyskawicznie zmienić temat (np. na jesteś adoptowana).
Właściwie to tak, jakby ktoś postawił w Anglii dokładnie taką szkołę i po prostu powiedział – no to od teraz macie tę moc (i zaśpiewajmy razem, jak Elsa w Krainie Lodu). Ale z drugiej strony to dobrze, że twórcy mieli swój pomysł na świat Winx.
Ach ci bohaterowie
Elementy serialu związane z magią są całkiem w porządku, jeśli potraktujemy je z przymrużeniem oka, biorąc pod uwagę, że postacie dopiero pewnych rzeczy się uczą. Jeśli chodzi o bohaterów, to chyba głównym problemem jest fakt, że uważają się za dorosłych, wcale nimi nie będąc. A przeklinanie, używki i dziwne teksty nie dodadzą im lat, a wręcz są oni przez to bardziej zabawni i dziecinni. Niektóre sceny są potrzebne – brak zarówno rozwoju fabuły, jak i ewolucji postaci. Mam dość epatującego klatą Sky’a.
Jeśli chodzi o Bloom, może faktycznie jest nieco irytująca (konsekwentnie popełniała te same błędy), ale nie trafiła, w moim przypadku, na listę najbardziej wkurzających głównych postaci. A już na pewno nie jest taka wkurzająca jak Sabrina (Chilling Adventures of Sabrina), przez którą nie byłam w stanie dotrzeć nawet do końca pierwszego sezonu. Część bohaterów porusza się schematycznie, zgodnie ze stereotypami: sportowiec, kujon, buntownik, laska wyglądająca na pomyloną, skrajny empata, dziewczyna mająca problemy z wagą, doskonała uczennica o wysokim poziomie prawdomówności, popularna, a jednocześnie piękna i rozkapryszona bogaczka… A przynajmniej tak to wygląda na pierwszy rzut oka, bo na przestrzeni odcinków postacie się rozwijają, zyskują nowe cechy i wychodzą z narzuconego im wcześniej szablonu małymi krokami.
Relacje między bohaterami też budowane są zdecydowanie za szybko. Nie ma tu zaskoczenia, strachu przed nieznanym, który cechowałby postacie – ale tu też prosiłabym, by nie było w tym przesady. Ponadto część osób nie uczy się bynajmniej na własnych błędach i popełnia je praktycznie co ekranową minutę. Świat, w którym żyją bohaterowie wcale nie jest prosty, często przepełniony cierpieniem i brutalnością, choć wiele w nim dobra i radości.
Niezłe dialogi
Nie można zasadniczo przyczepić się do dialogów, na pewno nie są sztuczne. A zdarzają się naprawdę zabawne riposty:
Czarodziejki siedzą często po pachy w g*wnie. – Aisha do Bloom.
To jaki masz plan, Army Barbie? – Aisha do Stelli.
Nie brakuje tajemnic i ciekawych zwrotów akcji. Próbę stworzenia czegoś nowego, a nie jedynie wierną kopię bajki (tylko z aktorami) traktuję zatem jako coś dobrego. Fabuła potrafi czasem zaskoczyć i nie jest do bólu przewidywalna.
Ogólnie podoba mi się, że nie przeniesiono na ekran tych brokatowych, skąpych strojów bohaterek z serialu animowanego. Twórcom udało się też uniknąć skrajnej prostoty i powtarzalności fabuły, w animacji te same wątki były wielokrotnie powielane. Chciałabym poczuć tylko odrobinę więcej magii tego świata.
Jest nadzieja?
Mieliśmy okazję zobaczyć zaledwie kilka odcinków (sezon liczył jedynie 6). Wiadomo, że to nie jest coś tak epickiego jak Władca Pierścieni ani Gra o Tron. Ale też chyba nikt tego od serialu nie oczekiwał. Z założenia nie miał to być tytuł, który stanie się kultowy. Nie wyróżnia się na tle tego typu produkcji, po prostu. Ma on wiele niedociągnięć, ale to nie jest coś, czego nie można poprawić. Nawet na poziomie scenariusza. Konsekwentne prowadzenie fabuły w kolejnych sezonach, a także nowe tajemnice i odpowiedzi na pytania postawione w pierwszym sezonie (np. pochodzenie głównej bohaterki) mogą pozwolić serialowi na stanie się znośną produkcją fantasy. Sukcesu mu nie wróżę.
Ciężko powiedzieć, do kogo serial jest skierowany, odkładając na bok, to, co sugeruje nam Netflix. Czy jest to serial dla dorosłych, którzy za dzieciaka oglądali animowaną wersję Winx, a może dla nastolatków? Z pewnością nie jest to produkcja dla małych dzieci, choć pewnie i tak go obejrzą.
Myślałam, że będzie tragicznie, ale w sumie nie było aż tak źle – serial miło mnie zaskoczył. Nie wiem, czy będę oglądać kolejne sezony (a już pojawiła się zapowiedź drugiego), może jedynie po to, by sprawdzić, co się stało dalej. Do bohaterów jakoś się nie przywiązałam. Na pewno nie będę jedną z osób czekających z utęsknieniem na kolejne odcinki, ale rozumiem, dlaczego powstają. Ja zaś poszukam czegoś niekoniecznie dla nastolatków.