Właśnie przyszedł koniec sezonu trzeciego, a całkiem niedawno witaliśmy z radością wieść, że stacja SyFy zamówiła jeszcze dwa kolejne. Agata i Diana wspólnie omawiają wady i zalety trzeciego sezonu serialu Killjoys.
Diana: Razem z Agatą należymy do tej mniejszości, która za Dutch i jej wesołą gromadką podąży nawet w głąb zielonego bajora i o ile rozumiemy negatywne podejście widzów do sztampowości czy też kiczowatości serialu, tak nas to do niego nie zniechęca, wręcz przeciwnie.
Agata: Kochamy Killjoysów miłością wielką i nieracjonalną. Ale do rzeczy. Na końcu poprzedniej odsłony przygód kosmicznych łowców głów nasza drużyna musiała się rozdzielić: Dutch i D’avin dalej ścigają próbującą przejąć władzę nad (chyba) wszystkim Aneelę, a John wyruszył w podróż duchową po śmierci ukochanej Pawter.
Diana: Ech, Johnny… Ta cała rozłąka nie wychodzi im (ani nam!) na dobre, więc szybko ponownie łączą siły. Scenarzyści musieli tu też trochę pokombinować, bo aktorka grająca cyborg Alice (z którą Johnny uciekł) chyba zrezygnowała z roli i twórcy byli zmuszeni coś naprędce wymyślić. Johnny to serce zespołu – nawet jeśli złamane, jest potrzebne. A Ashton Ashmore (który rolą Jinxiego w Warehouse 13 ujął mnie od pierwszej sceny) to absolutnie uroczy cinnamon roll (słodki taki) i idealnie sprawdza się w roli pokładowego nerda.
Agata: Krótko mówiąc, w tym sezonie nasi bohaterowie szykują się na wojnę z samoświadomą, pasożytniczą substancją (tak zwanym glutem), którą zapowiadał już poprzedni sezon. Nie oznacza to jednak, że jest nudno. Co to, to nie. W przeciągu zaledwie tylko tych dziesięciu odcinków dzieje się wiele – akcja pędzi do przodu, a nasza dzielna trójca co chwilę odkrywa nowe, czasem aż za bardzo niesamowite i nieprawdopodobne tajemnice swojego kwadrantu wszechświata.
Diana: Tak, nawet The Green – zielony glut kryje więcej niespodzianek niż mogliśmy się spodziewać na początku. Takie to uniwersum, gdzie największym niebezpieczeństwem jest stanie się nieśmiertelnym fragmentem zbiorczego umysłu telepatycznie połączonego plazmą. Kolorowy świat Killjoysów wciąga i czuć, że zamieszkują go prawdziwi (jak na ten serial) ludzie (a każdy z nich na prawo i lewo tryska wybornym, kiczowatym humorem i one-linerami).
Agata: Patrząc obiektywnie, fabuła Killjoysów nie powala oryginalnością, a przygody naszych dzielnych bohaterów bywają, powiedzmy sobie szczerze, nie do ogarnięcia. Całość, co pokazuje jednak trzeci sezon, ma wspaniale wykreowany świat, ze strukturą władzy, ekonomią, coraz szerzej pokazywaną religią, a także fascynujących bohaterów. W pierwszym sezonie poznaliśmy blisko klasę robotniczą kwadrantu, w drugim serialowe wyznanie oraz struktury władzy, w tym w końcu REC – firmę, do której należą Killjoysi. Ten świat rozwija się dość wolno, bardziej przy okazji, co sprawia, że musimy się trochę natrudzić, aby powiązać ze sobą odpowiednio wszystkie fakty. Nie uważasz?
Diana: Święta prawda. Twórcy woleli skupić się na atutach obrazu, czyli postaciach. A mitologia (Aneela jako diabeł wcielony Scarbacków!), polityka (jak Dziewięć rodzin rządzi tym wszystkim?) czy zwyczajna logika czasem gubią się w tłumie. I fanom to nie przeszkadza, bo serial od samego początku otwarcie i szczerze przyznawał się do tego, czym jest i czym chce być: guilty pleasure. Nie bierze siebie na poważnie i nie chce, by ktokolwiek tak go widział. Nie od parady więcej tu humoru, niż dramatycznych uniesień. Mnie zauroczyła ta brudna, mała skałka Westerly i wszyscy jej barwni mieszkańcy. I to dla nich co tydzień przylepiam się do ekranu. No i dla ścieżki dźwiękowej, która składa się zarówno z heavy metalu, jak i dubstepu. Dystans do rzeczywistości Killjoys mają opanowany do perfekcji.
Agata: Ta samoświadomość dużej umowności świata i tego, że razem ze scenarzystami utrzymujemy, iż wciąż jest sens w tej całej historii, stanowi duży plus Killjoys. Acz, pomimo tych początkowych niedociągnięć, zaczynamy iść w kierunku całkiem spójnej, spajającej wszystkie elementy intrygi, co widać chyba najwyraźniej właśnie w tym ostatnim sezonie. Mamy głównego złego, którego, fakt, trudno brać na poważnie (to jest glut, jakby nie patrzeć), ale jednak ludzkość jest zagrożona: przez samych siebie, podwójnych agentów i, co możemy podejrzewać od poprzedniego odsłony serialu, Aneelę. To serial idealny do obejrzenia wieczorem, na spokojnie, by po prostu się odprężyć. Dodatkowy niezaprzeczalny atut tej serii to to, że pokazuje świat przyszłości, w którym spięcia na tle rasowym czy seksualnym nie są już problemem. I robi to dobrze.
Diana: Seksizm jakby też wyginął – wiele ważnych funkcji sprawują silne (lub słabe), ale zróżnicowane kobiety. Główną bohaterką jest ciemnoskóra łowczyni głów. Dutch (Hannah John-Kamen; będzie też w Antman and the Wasp i Ready Player One!) jest bezapelacyjnie królową tej piaskownicy, potrafi być zabójcza i delikatna, a jej włosy są zarówno obiektem westchnień, jak i kpin. Wraz z Agatą darzymy też gorącym uczuciem dwóch badassów: Pree i Fancy’ego, którzy oglądają się za mężczyznami (ech, te dogadywanie Fancy’ego i D’Avina). Antagonistka Delle flirtuje z kobietami, a jej relacja z Aneelą dodaje osobowości obu tym postaciom. Jak już wspomniałyśmy – polubić Killjoys jest bardzo łatwo. Tylko trzeba dać im szansę.
Nasza ocena
Obiektywnie rzecz biorąc zielone, pasożytnicze gluty, które chcą podbić znany wszechświat na mocy umowy zawartej setki lat temu ze zdeprawowanymi magnatami, oraz grupka szelm, walcząca przeciwko nim, nie wydają się ani interesującym, ani tym bardziej oryginalnym pomysłem. A jednak Killjoys to naprawdę wspaniała rozrywka, pełna barwnych, nietuzinkowych i całkiem skomplikowanych bohaterów. My polecamy ten serial wszystkim, którzy potrafią zawiesić rozsądek i po prostu się bawić.
Diana Cereniewicz, Agata Włodarczyk