Całkiem niedawno seria Star Control doczekała się prequela – Star Control: Origins. Pierwsza część serii, która ukazała się w 1990 roku, została bardzo ciepło przyjęta, jako oryginalne science fiction oferujące eksplorację rozległego kosmosu. Origins miało sporą szansę powtórzyć ten sukces, ale… nie udało się. Dlaczego?
Toporna podróż
Zacznijmy od tego, że chociaż po grafice się na to nie zapowiada, to potrzebujecie nie lada rakiety do pogrania w Star Control: Origins. Bez 4-rdzeniowego procesora i 8GB ramu nawet nie podchodźcie. To teoretycznie niedużo, jednak na taką grę równie niemało. Nie gwarantuje to również płynnego działania. Jeśli na komputerze, który potrafi uciągnąć Wiedźmina 3 na średnich/wysokich ustawieniach, z pozoru mało wymagająca gra potrafi się zawiesić w trakcie tekstowego dialogu z panoramicznym obrazem przesuwającym się w tle, to wiedz, że co się dzieje. I nie jest to nic dobrego.
Niewiele lepiej wygląda kwestia gameplayu i mechaniki. Większość czasu gry spędzamy na wszelakiej eksploracji, pilotowaniu statku w przestrzeni kosmicznej lub na powierzchni jakiejś planety. W obu sytuacjach sterowanie jest toporne i nieintuicyjne. Widać co prawda, że twórcy próbowali wprowadzić realizm do lotów kosmicznych, jednak nie wyszło to zbyt dobrze. Grając w Star Control: Origins przyzwyczajcie się do częstego, przypadkowego wlatywania na planety.
Nie lepiej ma się kwestia mechaniki bitew kosmicznych. Potyczki prowadzone są na ograniczonej przestrzeni z różnymi przeszkodami lub ułatwieniami – planetami, asteroidami i portalami. Najdziwniej działają planety na tym obszarze, które z jednej strony mają własną grawitację i przyciągają, a z drugiej działają jak… trampoliny. Tak, dobrze przeczytaliście. Wpadając na planetę w trakcie walki nie musicie się martwić o uszkodzenie swojego pojazdu. Zamiast tego odbijecie się od niej i polecicie w innym kierunku.
Eksploracja planet polega za to tylko na oblatywaniu ich dookoła w poszukiwaniu surowców. Czasem możemy na nich spotkać również stworzenia lub niezidentyfikowane obiekty z którymi można wejść w interakcje. Na ogół jednak główną atrakcją są niesprzyjające warunki atmosferyczne.
Na ratunek
Fabularnie i pod względem klimatu sprawa ma się nieco lepiej, niż w kwestii mechaniki. Star Control: Origins to prequel pierwszej gry z tej serii, rozgrywający się około 40 lat wcześniej. Zabawę rozpoczynamy jako kapitan statku tytułowej organizacji Star Control, wysłanego do zbadania tajemniczego sygnału wysyłanego w Układzie Słonecznym. Ta krótka wyprawa szybko owocuje w pierwsze spotkanie z obcą cywilizacją, po którym naszym głównym zadaniem staje się uratowanie całej ludzkości i prawdopodobnie wielu innych cywilizacji, przed agresywną rasą „czyszczącą” wszechświat z niechcianej konkurencji.
Pomysł jest mało oryginalny i chociaż fabuła początkowo wciąga, szybko staje się przewidywalna i zaczyna nużyć. Podobnie ma się sprawa z postaciami niezależnymi, czyli przedstawicielami pozaziemskich cywilizacji – pierwszych kilka spotkań jest ciekawych, często zabawnych, jednak kolejne stają się wtórne i nudne.
Nieco ciekawiej prezentuje się wątek wcześniejszej ludzkiej ekspedycji, która zniknęła w tajemniczych okolicznościach. Ich historię poznajemy stopniowo, odnajdując stworzone przez nich budowle w odległych zakątkach kosmosu. Ta opowieść zainteresowała mnie bardziej niż pozostałe zawarte w tej grze.
Podróż w przeszłość
Graficznie Star Control: Origins prezentuje się niczym gra sprzed dekady. Pojazdy, planety, księżyce i inne kosmiczne twory wyglądają mało szczegółowo i przeciętnie. Kojarzycie Spore? Tutaj wszystko prezentuje się podobnie, tylko mniej bajkowo. Dodatkowo nikt nie pomyślał o skalowaniu wielkości statku w przestrzeni, więc oddalając i przybliżając mapę pojazd zajmuje dokładnie tyle samo miejsca – czasem będąc mniejszy od planety, a czasem większy od całego układu gwiezdnego.
Lepiej wyglądają animowane ekrany dialogów. Kiedy spotykamy jakiegoś bohatera niezależnego, w większości przypadków otwiera się okno dialogowe podobne do tego z Fallouta 1 lub 2, tylko nieco podrasowane. Animacje rozmówcy wyglądają dosyć dobrze, bajkowo i kolorowo. Zadbano przynajmniej o ten jeden element. Niestety nie każda konwersacja została okraszona tym przyjemnym urozmaiceniem.
Udźwiękowienie produkcji wypadło znacznie gorzej niż jej oprawa graficzna. Muzyka jest powtarzalna i nieprzyjemna. Bardzo szybko wyłączyłam ją całkowicie, żeby nie irytowała mnie w trakcie rozgrywki. Pozostałe odgłosy nie drażnią aż tak bardzo, ale również nie są najlepsze. Chociaż przynajmniej klimat ścieżki dźwiękowej pasuje do atmosfery rozgrywki.
Za jakie grzechy
Nie dajcie się zwieść pozorom. Star Control: Origins tylko na pierwszy rzut oka prezentuje się dobrze i ciekawie. Przy bliższym poznaniu z minuty na minutę jest coraz gorzej. Być może, jeśli jesteście fanami serii, to z sentymentu odczujecie przyjemność podczas rozgrywki i poznawania początków tej historii. Niestety w innych przypadkach raczej nie warto sięgać po ten tytuł.