Nie, mój ród nie jest wielki,
Ani wielki, ani mały:
Średnie moje pochodzenie;
Jam nieszczęsny syn Kalervo,
Gburowaty, głupi chłopiec (…)1
Zrobiło się trochę szumu wokół wydania Opowieści o Kullervo, więc na początek pozwolę sobie sprostować ważną sprawę. „Najnowsza książka Tolkiena” to wyjątkowo niefortunne określenie na to, co Prószyński i S-ka zaproponował fanom angielskiego pisarza (i całkiem słusznie podobne sformułowania od razu spotykały się z ironicznymi ripostami w stylu „no proszę, to jeszcze coś napisał”). Opowieść o Kullervo nie jest dziełem ani najnowszym, ani nawet dokończonym. To odczytana z rękopisu próba przekształcenia fińskiej historii wyjętej z Kalevali, a owej przeróbki Tolkien dokonał, będąc w wieku około dwudziestu lat. Czytelnik ma więc do czynienia ze świadomym naśladownictwem, które stara się tu i ówdzie uporządkować poplątane mity oraz dodać co nieco od siebie.
Na polskie wydanie składają się wstęp i przedmowa, tytułowa Opowieść o Kullervo po angielsku i po polsku, spis imion, robocze streszczenia fabuły oraz dwie wersje referatu dotyczącego Kalevali (znów każda w dwóch językach) wygłoszonego niegdyś przez Tolkiena dla członków Towarzystwa Zegara Słonecznego. Całość zamyka omówienie wpływu Kalevali i historii Kullervo na późniejszą twórczość brytyjskiego autora. Tom zredagowała Verlyn Flieger, profesor uniwersytetu w Maryland, badająca dorobek pisarski Tolkiena od lat 80. ubiegłego wieku.
W rezultacie czytelnik otrzymuje wydanie opatrzone obszernym komentarzem naukowym. Sama Opowieść o Kullervo (powtarzam, niedokończona) zajmuje około trzydziestu stron. To tragiczna historia młodzieńca, któremu wuj zabił ojca, a jego samego wraz z matką i rodzeństwem uprowadził w niewolę. Bohater wyrasta na zgorzkniałego, złośliwego mężczyznę, prześladowanego echem kolejnych nieszczęść. Jakby tego było mało, na skutek przekleństwa nieżyczliwej kowalichy dopuszcza się kazirodztwa z ukochaną siostrą. Ostatecznie niby dopina swego i mści się na złym wuju, jednak utraciwszy po drodze wszystko, co było mu drogie, więc odbiera sobie życie mieczem.
Brzmi znajomo? Powinno. Kullervo to bowiem bezpośrednia inspiracja dla postaci Túrina Turambara i jego tragicznych dziejów (co Flieger powtarza czytelnikowi niemal do znudzenia, na wypadek gdyby jednak zapomniał), a niektóre motywy wykorzystane przez Tolkiena w Opowieści… pojawiają się i w innych miejscach Silmarillionu. Nie trzeba się natrudzić, aby w Wanōnie, pięknej siostrze głównego bohatera (której imię oznacza „płacz”), dostrzec zapowiedź postaci Niënor (a przypominam, że jej imię z kolei tłumaczy się jako „lament”, „żałoba”). Czarny Anglachel rozwija złowróżbne cechy bezimiennego miecza Kullervo (i równie ochoczo zgadza się „wypić jego krew”). Wiernego, magicznego psa Mustiego można natomiast rozpoznać w Huanie z historii Berena i Lúthien.
Sama Opowieść o Kullervo nie wywarła na mnie szczególnego wrażenia; wydała mi się mało zgrabna warsztatowo (co oczywiście zrozumiałe na wczesnym etapie rozwoju pisarskiego), a postaci – dość jednowymiarowe (łącznie z tym, że tytułowy bohater nie wzbudził we mnie litości, ale nie wzbudził jej też później Túrin). Warto jednak nadmienić, że – jeśli wierzyć Flieger – Tolkien i tak poprawił sporo nieścisłości wprowadzonych do oryginału przez Lönnrota. Dla mnie szczególnie cennym doświadczeniem okazało się prześledzenie, jak zauroczenie Kalevalą (a zwłaszcza, oczywiście, historią Kullervo) wpłynęło na brytyjskiego pisarza i jego późniejszą twórczość. Opowiedziałam wyżej o wątkach, które swojego rozwinięcia doczekały się w Silmarillionie. Natomiast w eksperymentach z imionami i nazwami własnymi w Opowieści o Kullervo widać już zalążki quenyi. Nie bez znaczenia pozostał także zachwyt wyjątkowo powszechną w fińskim eposie personifikacją zwierząt i przedmiotów czy światopoglądem, wedle którego każda rzecz i miejsce mają swojego ducha opiekuńczego.
Książkę bardzo ładnie wydano, a zamieszczenie w niej zarówno wersji oryginalnej, jak i tłumaczenia daje możliwość porównywania obydwu tekstów (przynajmniej dla tych, którzy filologicznie czują się siłach; ja na przykład nie jestem w stanie drobiazgowo ocenić jakości polskiego przekładu). Decyzja Flieger o niezaznaczaniu przypisów w tekście budzi moje wątpliwości jako niezbyt poręczne rozwiązanie, choć podobno służące temu, aby czytelnik nie rozpraszał się w czasie lektury. Cóż, może rzeczywiście nic nie rozprasza, z drugiej strony jednak dodanie przypisów osobno po tekście bez żadnych odnośników uniemożliwia doraźne rozwiewanie wątpliwości. Drugie moje zastrzeżenie co do układu tekstu budzi osobny wydruk, jedna po drugiej, dwóch wersji referatu o Kalevali – znacznie łatwiej byłoby je porównywać, gdyby zostały wydrukowane obok siebie w dwóch kolumnach.
Tak więc jeżeli ktoś (skądinąd naiwnie) oczekiwał kolejnej epickiej historii na miarę Władcy pierścieni, to się oczywiście rozczaruje. Opowieść o Kullervo to pozycja przede wszystkim dla pragnących zajrzeć za kulisy twórczości Tolkiena i zrozumieć proces, który doprowadził do stworzenia przynajmniej części „mitologii dla Anglii”. Myślę, że okaże się ona także przydatna dla badaczy i rozmaitych „tolkienologów” – bo przecież fascynacja pisarstwem pewnego oksfordzkiego profesora wciąż jeszcze nie zgasła.
________________________________________
1J.R.R. Tolkien, Opowieść o Kullervo, Warszawa 2016, s. 95.
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy wydawnictwu Prószyński i Sk-a