Wysmażona produkcja Monolith Films
W każdej społeczności znajdzie się czarna owca, a czasem… nawet dwie. Ola i Olo to tacy właśnie bohaterowie – ich wewnętrzny „nieogar” i życiowa nieporadność nie pomagają zyskać szacunku mieszkańców wyspy. Odrzuceni przez społeczność poszukują sposobów na spędzenie wolnego czasu; odkrywają wówczas tajemniczą „maszynę” służącą podróżom w czasie. Możliwości, jakie daje wspomniane urządzenie, mogą zmienić życie flumaków na zawsze. Rzucając się w wir przygody, bohaterowie muszą zrobić wszystko, żeby ich gatunek nie wyginął, co początkowo przypomina klasyczne mission impossible.
Całe życie pod dziurkę
Gatunek flumaków został odkryty przez Karola Darwina w 1885 roku, przynajmniej taką wersję prawdy proponują twórcy produkcji. Niedługo później zwierzęta (?) wyginęły. Ola i Olo ruszają w krajoznawczą podróż w czasie, aby odkryć, co doprowadziło do takiej sytuacji. Ponadto bohaterowie stawiają sobie za cel odnalezienie naukowca, pomysłodawcy wehikułu czasu, za którym tęsknią jego wierni towarzysze, m.in. szczeniak Czaruś. Sposób, w jaki twórcy animacji przedstawili życie fikcyjnych bohaterów może się podobać – postaci są kolorowe i tak słodkie, że chciałoby się je wciągnąć na drugie śniadanie, ale… No właśnie, omawiany film jest… Jak by to ująć… Wielowątkowy, co niestety nie przekłada się na jego atrakcyjność. Pierwsza połowa filmu to klasyczna przygodówka w stylu Indiany Jonesa, druga to w wielkim skrócie niemała naparzanka. Nie powiem Wam, kto jest w tej animacji głównym antagonistą, ale jak już go poznacie, zrozumiecie źródło mojego sceptycyzmu.
Taki trochę odmóżdżacz
Tak jak wspomniałam, film to zlepek wielu pomysłów, co daje raczej marny efekt. Tematy oscylujące wokół podróży w czasie mogą się podobać, ale kiedy dodamy do nich dinozaury, bomby, cyklopa i zabójczego antagonistę… Takim rozwiązaniom mówimy stanowcze nie! Muszę jednak pochwalić muzykę i oprawę graficzną; zapewne Wam również przypadną one do gustu. W polskiej wersji językowej w rolach głównych wystąpili Monika Dryl i Szymon Roszak, ponadto w trakcie seansu usłyszymy również głosy Kacpra Kuszewskiego, Ewy Szlachcic, Tomasza Borkowskiego, Olgi Szomańskiej i innych. Polski dubbing jest w porządku, chociaż – przyznaję – dialogi niekoniecznie zapadają w pamięć. Winą za to obarczam jednak pomysłodawców, nie odtwórców ról.